Od czasów wystrzelenia Sputnika-1 na orbitę trafiło kilka tysięcy najróżniejszych satelitów. Ich twórcami byli przede wszystkim Amerykanie i Rosjanie, w dalszej kolejności Chińczycy i Japończycy oraz kraje stowarzyszone w Europejskiej Agencji Kosmicznej. 13 lutego 2012, punktualnie o 10:00 czasu uniwersalnego, do elitarnego grona narodów mających własne satelity dołączyła Polska.
Nasz historyczny pierwszy krok dokonał się dzięki studentom Politechniki Warszawskiej i stworzonemu przez nich satelicie PW-Sat (PW to skrót od nazwy uczelni). Osobie nieobeznanej z tematyką eksploracji kosmicznej może wydawać się nieco zaskakujące, iż to właśnie studenci podjęli się konstruowania tak nieziemskiej aparatury. Przywykliśmy przecież kojarzyć Kosmos z czymś odległym, a budowę satelitów wiązać z inżynierami amerykańskich laboratoriów NASA, nie zaś z dwudziestolatkami z naszego sąsiedztwa. To stereotypy. Jaka jest zatem rzeczywistość?
Najbliższe otoczenie Ziemi, które pół wieku temu początkowo stanowiło jedną z głównych aren zimnej wojny, jest obecnie świetnie prosperującym rynkiem usług opartych o techniki satelitarne. W skali świata, przychód z tytułu samej tylko budowy i wystrzeliwania satelitów wyniósł w ostatniej dekadzie 116 miliardów dolarów (dla porównania roczne dochody Polski, dwudziestej gospodarki świata, to 90 miliardów dolarów). Do tego dochodzą coroczne miliardowe przychody wynikające z eksploatacji satelitów. Perspektywy? W zależności od sektora usług, w najbliższej dekadzie przychody wzrosną o 20-400%.
Biznes, nawet najbardziej dochodowy, nie robi się jednak sam. Wymaga ludzi, a w przypadku gałęzi gospodarki opartych na nowoczesnych technologiach, tymi ludźmi są inżynierowie. Ponieważ nawet najzdolniejsi z nich nie przychodzą na świat z lutownicą w ręku, konieczne są ośrodki kształcące stosowne kadry. W pewnym sensie branża kosmiczna przeszła tu podobną drogę jak kiedyś lotnictwo - od pionierskich czasów braci Wright do chwili, gdy konstrukcja statków powietrznych jest rutynowo wykładana na setkach politechnik i nikogo już nie dziwi przelatujący samolot.
Nauczanie inżynierii kosmicznej, tak jak cała dydaktyka ma sens tylko wtedy, gdy spełnia konfucjańską zasadę: powiedz mi, a zapomnę; pokaż mi, a zapamiętam; pozwól mi zrobić, a zrozumiem.