Altair


Autoryzacja


Resetuj hasło
Autor: Tomasz HYPKI

Czy jeśli prezydent i premier kraju po zakończeniu urzędowania wyjeżdżają zarabiać pieniądze do państwa, z którym wcześniej zawarli umowy o wielkiej wartości, bardzo korzystne dla owego państwa, to jest to korupcja? Niedawno dyskutowany był przypadek byłego kanclerza Niemiec Schroedera, który po przegranych wyborach został szefem rady dyrektorów spółki zajmującej się budową rurociągu po dnie Bałtyku. Niemiecki kanclerz sam wcześniej tę umowę firmował, jego postępowanie uznano więc za nieetyczne, a w Niemczech prowadzone jest postępowanie w tej sprawie. W Polsce sprawy w ogóle nie ma, choć rzecz dotyczy polityków, którzy aktywnie uczestniczyli w doprowadzeniu do podpisania wartego kilkanaście miliardów złotych kontraktu na zakup samolotów F-16. Korupcja, czy tylko jeden z wielu przykładów właściwych stosunków z naszym najlepszym sojusznikiem?

W sierpniu 1991 na czele grupy specjalistów przyjechał do Polski podsekretarz stanu USA Ron Atwood, który zapoznał się ze stanem polskiego przemysłu lotniczego i zbrojeniowego. Jego potencjał zaskoczył delegację. Ponieważ jednak przemysł ten w efekcie zerwania stosunków z ZSRR był w fatalnym stanie ekonomicznym, strona polska zaproponowała, by USA wsparły jego restrukturyzację - na zasadach komercyjnych, z obopólną korzyścią. Amerykanie zaakceptowali pomysł, do listopada oczekując na wskazanie 5 przedsiębiorstw, które miałyby być objęte programem. Na pierwszy ogień miała iść WSK PZL Kalisz.

Niestety, Atwood wyjechał i wkrótce został odwołany ze stanowiska, a do Polski przybyło jedynie kilku emerytowanych generałów, którzy penetrowali naszą zbrojeniówkę. I na tym się właściwie skończyło. Jeszcze tylko przez kilka lat brygady Marriotta - nazywane tak od warszawskiego hotelu, w którym zatrzymywali się konsultanci - bez większych przeszkód zdobywały informacje o polskim przemyśle, nie tylko obronnym.

Prywatyzacja po amerykańsku

Swego rodzaju finał misji Atwooda nastąpił w 2002, gdy działająca w imieniu amerykańskiego giganta - United Technologies Corp. (UTC) mała spółka UTH (o kapitale zakładowym 10 tys. USD) przejęła najlepszą wówczas polską wytwórnię z branży lotniczo-zbrojeniowej - WSK PZL Rzeszów. Wyniki ekonomiczne przedsiębiorstwa przed przejęciem były znane - o własnych siłach wydobyło się ono z kryzysu początku lat 1990., sprzedaż rosła z roku na rok, sięgając 400 mln zł, zyski pozwalały na inwestycje w nowoczesne technologie (od początku lat 2000. WSK PZL Rzeszów utrzymywała się pod tym względem w czołówce klasyfikacji Rzeczpospolitej). Do wyników po przejęciu trudno dotrzeć, ale z tych znanych wiadomo, że sprzedaż gwałtownie zmalała (do 300 mln zł), a przez 4 lata wytwórnia generowała ogromne straty. Wzrosły natomiast kilkukrotnie ceny silników i części do nich (a tym samym remontów) oferowanych przez WSL PZL Rzeszów polskiemu wojsku, które użytkuje blisko 300 statków powietrznych z rzeszowskimi napędami (w tym Sokoły, Bryzy i Iskry).

Wyprowadzanie zysków za granicę pozwoliło Amerykanom na wywiązanie się ze zobowiązań inwestycyjnych poprzez ich retransferowanie, metodę stosowaną powszechnie w takich wypadkach, na którą polscy politycy od 15 lat nie mogą jakoś znaleźć lekarstwa (wcześniej wypróbowano ją we wspomnianym Kaliszu, gdzie powstała spółka polsko-amerykańska - po kilku latach wymuszonych strat w Polsce, a zysków w USA i Kanadzie, w całości przejęli ją partnerzy zagraniczni). Wojsko części kupuje, a nawet wymienia napędy na produkowane przez oddział UTC znacznie droższe niż dotąd stosowane silniki P&W (PT-6 w samolotach Orlik, które mają być modernizowane za kilkaset milionów złotych z polskiego budżetu).

Mało tego. Amerykańska spółka od 4 lat korzysta z wielomilionowego wsparcia KBN i MNiI. Polski budżet, który miał otrzymać wsparcie od UTC, sam wspiera szkolenie pracowników wytwórni i jej programy badawcze. Teraz Amerykanie za pośrednictwem rzeszowskiej spółki sięgają po fundusze europejskie...

Offset na papierze

Zakup WSK PZL Rzeszów był przygotowaniem do przetargu na samolot F-16 i związanego z nim offsetu. Formalnie był to przetarg na samolot wielozadaniowy, ale wszyscy zainteresowani wiedzieli, że wyboru dokonano na długo przed jego ogłoszeniem. Amerykanom nie udało się upchnąć starych, analogowych F-16, które kilkakrotnie oferowali nam w latach 1990., więc ostatecznie zaoferowali Polsce nowocześniejsze, choć równie drogie w eksploatacji samoloty wyposażone w nowoczesną awionikę. Gdy nastał prezydent George W. Bush, do Polski skierowano najlepszych specjalistów od podobnych interesów. F-16 w uczciwej rywalizacji nijak nie mógł wygrać z Gripenem, więc najpierw manipulowano z wartością offsetu - politycy, a za nimi media, opisywali go jako zbawienie dla polskiej gospodarki. Gdy okazało się, że komisja oceniająca offset przyznała oferentom F-16 za mało punktów, kolejne dodała komisja techniczna - za rozpowszechnienie w świecie (gdyby to był decydujący czynnik w innych zakupach, polskie wojsko nadal biegałoby z maczugami...). Potem szybko podpisano kontrakt, łamiąc polskie prawo gdzie tylko było to potrzebne, podpisano po angielsku, zgodnie z prawem USA, nie uzyskując dostępu do kodów źródłowych oprogramowania, nowoczesnych technologii czy udziału w produkcji i prawie żadnego sensownego offsetu.

Zamiast umowy offsetowej podpisano zaś, nie przewidywaną żadną ustawą, umowę ramową. Podpisano nie z amerykańską agencją rządową - dostawcą samolotów, ale z Lockheed Martinem - podwykonawcą kontraktu. W umowie zaś zagwarantowano Amerykanom, że w razie nie zrealizowania offsetu będą płacić odszkodowania w wysokości 3-4% zamiast ustawowych 100%. Offset miał być takim sukcesem, że przestrzeganie prawa nie miało znaczenia. Gdy w ciągu kilku miesięcy Amerykanie bezczelnie wycofali się z wszystkich ważniejszych zobowiązań (przeważnie motywując decyzje brakiem możliwości finansowych czy technicznych strony polskiej), a pozostałe zamierzali realizować łamiąc kolejne polskie prawa i za polskie pieniądze (system łączności w standardzie Tetra, który jest dostępny prawie wszędzie, tylko nie w USA), mało kto się tym przejął. Protestujących urzędników wymieniano na uległych. A szefom przedsiębiorstw, którym tyle obiecywano, tłumaczono, że sami są sobie winni. Politycy zajmowali się już czymś innym.

Najgłupszy sojusznik

Tandem prezydent Kwaśniewski - premier Miller wybrał się na wojnę z Irakiem, bez rezolucji ONZ lub innej podstawy prawnej. Polska napadła na przyjazny dotąd kraj, w którym polskie przedsiębiorstwa robiły niezłe interesy. Znowu pod dyktando USA, a przy sprzeciwie Europy. Leszek Miller w pierwszym okresie sprawowania władzy utrzymywał bardzo dobre stosunki z naszymi najważniejszymi sąsiadami - Niemcami. Z kanclerzem Schroederem jadali nawet domowe obiady. Naciski sprawiły, że zdecydował się zmienić front. F-16 był tylko przygrywką, wojna z Irakiem była wyborem ostatecznym. Po raz kolejny politycy obiecywali ogromne korzyści gospodarcze - udział w odbudowie Iraku, przejmowanie pól naftowych, szkolenie irackiej armii - czego kto sobie życzył.

Dziś Polska ma najgorsze od lat stosunki z krajami europejskimi, a wspomniany wcześniej rurociąg budowany na dnie Bałtyku, który w sposób zasadniczy obniży nasze bezpieczeństwo energetyczne, jest tego efektem. Za cichą zgodą Amerykanów Niemcy nawiązali najlepsze od lat stosunki z Rosjanami, a to najgorszy z polskiego punktu widzenia rozwój sytuacji. Na nic zdały się pomysły z energetycznym przymierzem muszkieterów, czy budowaniem sojuszu z Ukrainą. Pozycja osła trojańskiego okazała się bardzo kosztowna.

Ale to nie wszystko. Prezydent Kwaśniewski wielokrotnie latał do USA, oczywiście pod hasłem przyjaźni z prezydentem Bushem. Niestety, owa przyjaźń była całkowicie jednostronna. Kwaśniewskiemu nie udało się uzyskać wsparcia w staraniach o eksponowane stanowiska w polityce światowej. Nie udało się nic wskórać w sprawie wiz, za które Polacy od lat płacą słone opłaty, a które do niczego nie uprawniają. Żaden polski polityk nie zająknął się nigdy, że może by tak skorzystać choćby z prawa wzajemności, więc Amerykanie nadal przylatują do naszego kraju bez wiz i opłat. Przez lata udawało się tylko czasami zrobić zdjęcie z Bushem, po czym gdzieś na uboczu, na tle Białego Domu opowiadano o kolejnych sukcesach. Pech dla polskiej obronności chciał, że prawie zawsze były to sukcesy związane z wojskiem. A to Amerykanie zaoferowali jakąś starą, przeznaczoną na złom fregatę, a to jeszcze starsze samoloty C-130, a to mało przydatne w polskich warunkach pojazdy terenowe. Już na pokładzie powracającego samolotu powstawało uzasadnienie dla pozyskania cennego sprzętu, zmieniano plany modernizacji armii, z budżetu MON wydzielano pieniądze na eksploatację (i VAT oraz cło - do 26% wartości zakupu, nawet tego finansowanego z pomocy wojskowej USA).

Kosztowne wsparcie

Ci którzy coś słyszeli o Foreign Military Financing, są przekonani, że to sposób na wspieranie sojuszników USA. Niestety, jest inaczej. Realną pomoc otrzymuje tylko kilka krajów, na czele z Izraelem. W zdecydowanej większości przypadków FMF to wsparcie udzielane przez rząd amerykański własnemu przemysłowi zbrojeniowemu, bo z tego funduszu finansowany jest tylko zakup sprzętu amerykańskiego. Rząd USA płaci za pierwotną dostawę, a potem bywa różnie. Tymczasem eksploatacja sprzętu wojskowego, szczególnie nietypowego i użytkowanego w małej liczbie, bywa bardzo kosztowna. Darowizna może przekształcić się w skarbonkę bez dna. Tak jak stało się z darowanymi Polsce fregatami - pozbawionymi przed przekazaniem najlepszemu sojusznikowi jakiegokolwiek w miarę nowoczesnego wyposażenia, uzupełnionymi w krótkim czasie śmigłowcami o podobnych walorach. Polska utopiła w nich, dość dosłownie, już kilkaset milionów złotych, z czego jedyną korzyścią jest utrzymanie na pewnym poziomie wyszkolenia dwóch załóg. Zaniechano za to w praktyce rozwoju, budowy i modernizacji własnych okrętów, z bardzo potrzebnymi korwetami na czele.

Polscy politycy od lat obowiązkowo cieszą się z pomocy amerykańskiej, która od kilku lat utrzymuje się na poziomie 10-35 mln USD rocznie, czyli jest zupełnie bez znaczenia w naszym budżecie obronnym (mało kto pamięta dziś o dodatkowych 100 milionach dolarów, które z jednej z wizyt przywiózł polski prezydent, a które okazały się kolejnym humbugiem). Nikt natomiast nie próbuje pomyśleć o normalnej polityce zakupowej, o licencjach, czy pozyskiwaniu z zagranicy nowych technologii. Dla polskiego przemysłu obronnego pomoc amerykańska oznacza zwykle marnowanie pieniędzy na znaczną skalę, bo zamieszanie z nią związane nie pozwala na normalne przetargi, uczestnictwo w programach międzynarodowych, czy rozwijanie własnych rozwiązań. Armia zaś musi brać to co zaoferuje sojusznik, choćby dowódcy wiedzieli, że na świecie jest wiele lepszych i bardziej perspektywicznych wyrobów, np. pojazdy zabezpieczone przed wybuchami min zamiast HMMWV, czy bsl, które można by kupić z korzyścią dla przemysłu, choćby przenosząc ich produkcję do Polski, czy.

Sojusznik na każdych warunkach

Do promowania współpracy z nowym wielkim bratem zaangażowano czołowych lobbystów. Był wśród nich nawet Edward Mazur, o którego ekstradycję bezskutecznie występuje polska prokuratura. Oskarżany o inspirowanie zabójstwa komendanta polskiej Policji bronił się przed amerykańskim sądem m.in. podkreślając zasługi dla USA przy sprzedaży samolotów F-16 czy zakupie WSK PZL Rzeszów. Ani polscy politycy, ani wpływowe media nie podjęły tematu...

Nowe, prawicowe władze nie wyciągnęły żadnych wniosków z dotychczasowych doświadczeń i podobnie jak poprzednicy wiążą się z USA. Mimo kolejnych policzków (bez wiz do USA latać będą Czesi i Estończycy), gotowe są na wszystko, byle George W. Bush znalazł 5 minut na rozmowę w Białym Domu i pozwolił na zrobienie wspólnego zdjęcia.


RAPORT-wto - 09/2007
Drukuj Góra
www.altair.com.pl

© Wszelkie prawa zastrzeżone, 2007-2024 Altair Agencja Lotnicza Sp. z o. o.