W niedzielę pilot rejsowej awionetki zmarł w wyniku ataku serca kilka minut po starcie z lotniska Marco Island Executive Airport, pod Naples na Florydzie. Samolot sprowadził na ziemię pasażer, przy pomocy kontrolerów lotu.
Dwusilnikowy Beech (Super) King Air 200 wystartował do lotu rejsowego do Jackson, w stanie Missisipi. Po kilku minutach lotu, kiedy samolot osiągnął nieco ponad 3 tys. m, kontrolerzy lotniska otrzymali zgłoszenie o wystąpieniu sytuacji awaryjnej. Jedyny członek załogi, pilot, doznał zawału serca i zmarł. Wcześniej udało mu się jeszcze włączyć autopilota.
Łączność radiową nawiązał jeden z 5 pasażerów, Doug White, który miał za sobą doświadczenie w pilotowaniu małych, jednosilnikowych samolotów sportowo-turystycznych. Zapanowanie nad o wiele większą, dwusilnikową maszyną, o maksymalnej masie startowej 5,6 t, sprawiało mu jednak poważne problemy.
Na wieżę ściągnięto natychmiast dwóch kontrolerów z doświadczeniem lotniczym. Brian Norton i Dan Favio latali jednak również wyłącznie samolotami jednosilnikowymi. Ten drugi zadzwonił do kolegi, Kari Sorensona, instruktora lotniczego, który wylatał na King Airach kilkaset godzin. Na szczęście był w swoim biurze, dysponując dodatkowo dostępem do dokumentów, w tym procedur lądowania i diagramami przyrządów pokładowych dla tego modelu.
Było to o tyle istotne, że King Air należy do jednych z trudniejszych w swojej klasie samolotów w pilotażu, a największym zagrożeniem dla osoby z doświadczeniem z mniejszych maszyn, jest zbyt mała prędkość lotu, szczególnie w fazie przyziemienia.
W ciągu 20 minut kontrolerzy instruowali White`a, jak lecieć, a na szczegółowe pytania - dotyczące np. prędkości czy wychylenia klap - odpowiadał za pośrednictwem Favio, Sorenson.
Ostatecznie White`owi udało się poprawnie wylądować, po ok. 20 minutach samodzielnego lotu. Po powrocie przyznał, że bez pomocy kontrolerów, nie byłby w stanie bezpiecznie posadzić maszynę na ziemi.