Mimo tragicznego, tegorocznego wypadku, w którym zginęło 11 osób, organizatorzy zawodów i pokazów lotniczych w Reno przygotowują się do kolejnej edycji imprezy.
Wyścigi nad lotniskiem Reno Stead odbywają się od 1964. Duże prędkości, mała wysokość lotu i niewielkie odległości między samolotami stwarzają duże ryzyko wypadków. Zwiększa się ono przez fakt, że startujące maszyny są przebudowywane pod kątem maksymalnego zwiększenia osiągów, z reguły kosztem bezpieczeństwa. Wszystko to powoduje, że impreza pochłonęła już życie 30 osób.
Najtragiczniejszy w skutkach wypadek wydarzył się 16 września bieżącego roku, kiedy P-51D Mustang spadł na trybunę dla najważniejszych gości (zobacz: Katastrofa na pokazach w Newadzie). Zginął pilot, Jimmy Leeward oraz 10 widzów. Wcześniej w wypadkach ginęli tylko zawodnicy.
Tragedia podważyła zasadność organizowania wyścigów w Reno. Przez ponad trzy miesiące nie było wiadomym, czy odbędzie się ich następna edycja. Dopiero kilka dni temu prezes Reno Air Racing Association, Mike Houghton poinformował, że zdecydowano się ostatecznie na kontynuowanie imprezy.
Dodał, że konieczne jest wprowadzenie istotnych zmian, zwiększających bezpieczeństwo, jednak na szczegóły trzeba będzie jeszcze poczekać. Kwestie te nie leżą wyłącznie po stronie organizatora, ale również władz lotniczych i lokalnych. Istotnym będzie przy tym utrzymanie łatwego dostępu dla widzów, ze względu na komercyjny charakter przedsięwzięcia.
Losy wyścigów w Reno nie zależą jednak wyłącznie od zezwoleń władz i woli organizatorów. W sądzie w hrabstwie Collin rozpoczął się proces o odszkodowanie dla rodziny jednej z ofiar ostatniego wypadku. Adwokaci żądają 25 mln USD, w tym od Reno Air Racing Association (zobacz: Pozew za tragedię w Reno). Jeżeli wygrają, a w ich ślady pójdą rodziny innych ofiar, stowarzyszenie stanie się niewypłacalne.