Rośnie liczba zabitych po obu stronach w operacji, którą od czwartku przeprowadza turecka armia w północnym Iraku. Ankara przyznała się już do 15 zabitych żołnierzy.
Tureckie wojska lądowe od czwartku przeprowadzają kolejną operację przeciwko oddziałom Partii Pracujących Kurdystanu (PPK) w północnym Iraku. Według doniesień agencyjnych Turcy koncentrują swoje ataki na kilku przygranicznych miejscowościach. W operacji bierze udział ok. 10 tys. żołnierzy, wspieranych przez śmigłowce i artylerię (tylko w niedzielę odnotowano przynajmniej 40 strzałów, oddanych przez działa umieszczone po tureckiej stronie granicy). Według przedstawicieli PPK Turcy zniszczyli 5 lokalnych mostów.
Główny wysiłek atakujących skoncentrowany jest wokół miejscowości Goli, w rejonie którego, w górach, znajduje się przynajmniej jeden obóz PPK.
Do tej pory Turcy przyznali się do utraty 15 zabitych żołnierzy, z czego aż 8 straciło życie w niedzielę. Kurdowie twierdzą zaś, że straty przeciwnika są o wiele większe i określają je na 47 zabitych. Nie podają strat własnych. Ankara twierdzi, że w obecnej operacji zabiła 112 partyzantów. Obecne walki oceniane są przez obie strony jako ciężkie mimo, że Kurdowie unikają otwartej konfrontacji, stosując działania nieregularne.
Według szacunków niezależnych obserwatorów w irackim Kurdystanie przebywa większość z 15 tys. czynnych bojowników PPK. Tureckiej armii udało się bowiem zepchnąć w swoim kraju partyzantów do głębokiej defensywy.
Akcja jest ostrożnie popierana przez USA i UE. Zależny od wsparcia Waszyngtony rząd w Bagdadzie wezwał Turcję do wycofania swoich wojsk, jednak sformułowano to jako prośbę, a nie ultimatum. W istocie ani władze centralne, ani lokalny rząd irackiego Kurdystanu, nie jest w stanie zdecydowanie przeciwstawić się tureckiej operacji wojskowej.