Altair


Autoryzacja


Resetuj hasło
Autor: Andre Zbiegniewski

Wstępując we wrześniu 1942 do lotniczego Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych (United States Marine Corps - USMC), młodzieżowy działacz polonijny i harcerz, Władysław Bud Dworzak oświadczył oficerowi prowadzącemu rozmowę kwalifikacyjną, że poza lataniem interesuje go wykańczanie szwabów i żółtków. Pragnieniu jego miało stać się w pewnym sensie zadość.


Black Jack W. Dworzak - pogromca Dinaha / Zdjęcie: archiwum autora

Pierwsza powietrzna przejażdżka odbyta - wraz z siostrą - starym dwupłatowcem nad rodzinnym Asbury Park (stan New Jersey) wywarła na ośmioletnim Władku niezatarte wrażenie. Resztę dzieciństwa spędził na lekturze lotniczych czasopism oraz budowie modeli polskich i amerykańskich samolotów. Latem 1938, jako piętnastoletni licealista wstąpił do stanowej Gwardii Narodowej, formacji włączonej dwa lata później do regularnej armii. Niepełnoletni Władek pełnił tam służbę wartowniczą przy magazynach mobilizacyjnych 114. pułku 44. Dywizji Piechoty. Wojna w Europie trwała od roku, wróg okupował ojczyznę rodziców. Ich patriotycznie wychowany syn nie tak wyobrażał sobie udział w walce ze złem. Państwo Dworzakowie, gdy poznali militarne ambicje syna, starali się nakłonić go przynajmniej do zdania matury, co nastąpiło latem 1941. Niespełna pół roku później Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny. Dworzak tymczasem rozpoczął cywilne szkolenie pilotażowe. Z początkiem sierpnia 1942 musiał zdecydować o wyborze broni. Mógł bowiem wstąpić do lotnictwa armijnego, lotnictwa marynarki wojennej, Coast Guard lub USMC. Właśnie korpus lotniczy Marines dał mu najszybciej upragnioną szansę, co zaowocowało promocją na podporucznika pilota w październiku 1943. W gronie podobnych mu adeptów Dworzak spędził Boże Narodzenie następnego roku w ośrodku uzupełnień w Pearl Harbor, by w styczniu 1945 zasilić uzbrojony w myśliwce F4U Corsair, dywizjon VMF-441 Black Jacks. Jednostka dowodzona przez majora White'a stacjonowała wówczas na wyspie Roi w archipelagu Mashalla. Wśród zadań bojowych dominowały operacje szturmowe. Przy pomocy bomb, napalmu i pocisków rakietowych atakowano pobliskie bazy przeciwnika na wyspach Millie, Jaluit, Wotje i Maloelap. Naloty na słabo bronione cele były w istocie kontynuacją szkolenia, zapoznając pilotów z wszechstronnymi możliwościami Corsaira.


Zapoznanie z zadaniem w pokładowej sali odpraw lotniskowca, takiego, jak USS Sitkoh Bay. Wiosna 1945 / Zdjęcie: archiwum autora

Na Okinawę

W połowie marca ludzi i samoloty Dywizjonu 441 zaokrętowano na lotniskowiec USS Sitkoh Bay, skąd 7 kwietnia wyslano jednostkę wprost z morza do niedawno opanowanego Yontan. Bój o Okinawę, na której ta baza się znajdowała, trwał dopiero od sześciu dni i stale przybierał na sile. Dywizjonowy personel zakwaterowano w czteroosobowych namiotach na skraju pola wzlotów. Pominąwszy prymitywizm bytowania, lotnisko było pod ostrzałem japońskiej artylerii, a nocami stanowiło cel nalotów. Rozkład operacji uniemożliwiał pilotom korzystanie ze stołówki w ustalonych porach. Posilali się więc dorywczo suchym prowiantem, gdzie tylko mogli. Najczęściej w baraku operacyjnym. Najmniejsze szanse na pomyślne ukończenie miało śniadanie. Bywało, iż wielkokalibrowe pociski padały wówczas całkiem blisko, a jeden z nich - na szczęście niewypał - zakończył swój lot dokładnie przed drzwiami Ops-Room.

Te i inne dramatyczne epizody nie mogły jednak zaważyć na pracy bojowej. Najistotniejszym zadaniem Dworzaka i pozostałych Black Jacks było wspieranie z powietrza oddziałów lądowych. Misje szturmowe odbywano kilka razy dziennie z zastosowaniem bomb o łącznym wagomiarze do 4000 funtów (1816 kg) i 8 niekierowanych pocisków rakietowych HVAR. Od ich celności zależały straty nacierającej piechoty. Piloci VMF-441 przyjęli więc za punkt honoru hasło zawsze trafiamy w cel!


Bojowa inicjacja. Corsairy katapultowane z pokładu wprost do strefy frontowej / Zdjęcie: archiwum autora

Pomimo tego pierwsza poranna wyprawa w dniu 20 kwietnia omal nie zakończyła się niepowodzeniem. Prowadzący amerykańską formację źle zidentyfikował obiekt ataku. Zamiast głównego obiektu japońskich fortyfikacji, ostrzelał rakietami odległe od niej, nieistotne taktycznie baraki. Po dowódcy błąd powtórzyli wszyscy piloci eskadry. Wszyscy... z wyjątkiem zamykającego szyk porucznika Dworzaka. Mając dość czasu, by dostrzec pomyłkę poprzedników, skierował swe pociski tam, gdzie należało. Osiem pięciocalowych rakiet precyzyjnie ugodziło w wejście wrogiego bunkra, rozrywając go na strzępy. Rozpędzony Corsair przemknął przez pomarańczową kulę olbrzymiej eksplozji. Kosztowało to uszkodzenie koncówek skrzydeł i ogona wraz z kołem, które ogień strawił w całości. Major White osobiście pogratulował porucznikowi Dworzakowi uratowania honoru eskadry, polecając zarazem odstawienie samolotu na złom. Na tym etapie wojny nie istniało coś takiego, jak braki sprzętowe. Pilot otrzymał nową maszynę jeszcze tego samego dnia, by nazajutrz kontynuować loty bojowe z niezmienioną intensywnością.

Urozmaiceniem monotonii zadań taktycznych były niekiedy pojedynki myśliwskie. Walki z nie byle kim, bo z samymi Kamikadze, samobójczymi lotnikami odpowiedzialnymi za zatopienie 26 i uszkodzenie ponad 360 (!) okrętów amerykańskiej floty inwazyjnej u brzegów Okinawy. W trakcie pierwszego miesiąca walk Dworzakowi dane było napotkać przeciwnika w powietrzu tylko okazjonalnie i to bez możliwości otwarcia ognia.


Alarmowy start Corsairów z Yontanu. Każdy z widocznych na dalszych planach F4U-1D o numerach taktycznych: 43, 47 i 44, uzbrojony jest w 8 pocisków HVAR / Zdjęcie: archiwum autora

Zestrzelenie

Dniem zmieniającym ten stan rzeczy był 11 maja. Nasz bohater trafił wówczas do składu czterosamolotowego porannego patrolu na wschód od Yontan. Prowadził kapitan Bob Raber, ubezpieczany przez Dworzaka, jako ostatniego w szyku. Zadanie polegało na przechwytywaniu napastników zagrażających okrętom. Corsairy znalazły się na 4000 metrów w odległości 50 kilometrów od brzegu Okinawy. Po osiągnięciu punktu rozpoczęcia patrolu, zidentyfikowano otoczony eskortowcami niszczyciel-bazę stacji naprowadzania radarowego. Zaraz potem jej operator zawiadomił Dworzaka i towarzyszy o wykryciu nadlatującego z północy intruza, odległego, jak na razie, o 10 kilometrów. Corsairy ruszyły mu naprzeciw. Pułap przeciwnika był nadal nieznany, ale na wszelki wypadek podjęto wznoszenie. Porucznik Charles Whipple pierwszy wypatrzył wroga, który zorientowawszy się w niebezpieczeństwie, zawrócił w stronę widocznych na horyzoncie chmur. Rozpoznanym samolotem był dwusilnikowy Ki-46 Dinah. Amerykanie przyjęli szyk ławą, zamykany na prawym skrzydle przez Dworzaka. Odległość do nadspodziewanie szybkiego Japończyka malała bardzo powoli. Na jego kursie widniał w oddali ciemny front burzowy, przesłonięty bliżej mniejszymi skupiskami białych chmur. W dole sunęły amerykańskie okręty. Piloci Corsairów nie byli pewni, czy Kamikadze mimo wszystko zaatakuje cel, czy rzuci się do ucieczki?


Black Jacks robili co w ich mocy, by swoimi rakietami zawsze trafić w cel / Zdjęcie: archiwum autora

Dinah wykonał majestatyczny zakręt w prawo, na przecięcie kursu Dworzaka. Ten, zaskoczony obrotem sprawy, rozpoczął przez radio wywoływanie dowódcy: szefie, mogę się nim zająć, czy zostawić go panu? Odpowiedź prowadzącego nie nadchodziła. Trzeszczenie w słuchawkach przerwał natomiast głos Charliego Whipple'a: co się przejmujesz, wal!

Dworzak uruchomił pełną moc silnika i odrzucił podkadłubowy zbiornik paliwa. Po kilku chwilach wiedział, że da radę dojść przeciwnika. Jeszcze przed osiągnięciem skutecznego zasięgu, oddał krótką salwę, by ewentualnie sprowokować strzelca pokładowego. Ognia obronnego co prawda nie było, ale za to okazało się, iż broń Corsaira strzela niecelnie. Salwy rozsynchronizowanych kaemów i działek (samolot należał do wersji F4U-1C wyposażonej w dwa 20-mm działka i cztery 12,7-mm enkaemy) chaotycznie znosiły w lewo zamiast skupiać się w przepisowej odległości 400 metrów przed dziobem. Tor lotu pocisków smugowych i zapalających dawał wszakże pilotowi możliwość korygowania na własny ogień. Metoda okazała się skuteczna, choć kosztowała sporo amunicji, nie przynosząc z początku nowicjuszowi żadnych sukcesów.


Patrol kapitana Rabera 11 maja 1945, prawe skrzydło formacji zamykał Corsair porucznika Władysława Dworzaka / Zdjęcie: archiwum autora

Spłoszony Kamikadze rozpoczął nurkowanie, a ścigający Corsair czynił wszystko, by dotrzymać kroku przeciwnikowi. Do widocznego w dole niszczyciela pozostał mniej niż kilometr, gdy Japończyk zainkasował pierwsze trafienia. Nad szykiem okrętów zaczął unosić się ogień obrony przeciwlotniczej. Na lewym skrzydle i kadłubie zielono-srebrzystego Ki-46 wykwitały tymczasem coraz to nowe eksplozje. Pocisk z działka rozerwał statecznik pionowy ozdobiony godłem białej strzały (znak 19. Samodzielnej Kompanii IJAAF). Stanął lewy silnik, co spowodowało gwałtowny spadek szybkości. Wyglądało, że dopiero teraz Kamikadze zrezygnował z myśli o wypełnieniu zadania, ale i tak nie uniknął przelotu przez kurtynę okrętowej obrony przeciwlotniczej. W chmurze ognia mniejszych kalibrów i fontannach salw artylerii głównej niszczyciela i eskortowców Dinah zszedł nad same fale. Przez bratobójczy ostrzał przeleciał jego śladem Dworzak. Strzelał nadal, ale ze świadomoscią, że amunicja jest na wyczerpaniu. Rozstrzygnięcie walki przyniosła dosłownie ostatnia salwa. Detonując na dźwigarze lewego płata, spowodowała jego odłamanie tuż u nasady. Kamikadze wpadł w płaski korkociąg, by po paru zwitkach zderzyć się z powierzchnią morza i eksplodować. Ustał ogień przeciwlotniczy. Zawracającego nad okrętami Corsaira, obronieni przez niego marynarze pozdrowili entuzjastycznym machaniem rąk.


Pikiety niszczycieli US Navy były jednymi z ulubionych celów Kamikadze u brzegów Okinawy / Zdjęcie: archiwum autora

Nazajutrz, w trakcie krótkiej przerwy pomiędzy akcjami, porucznik Dworzak dowiedział się o odznaczeniu go Medalem Lotniczym (Air Medal). Na ceremonię nie było czasu. Wojna trwała nieubłaganie dalej. Codziennie znów wykonywano po kilka zadań szturmowych - jak zwykle w huraganowym ostrzale z ziemi.


Ki-46 Dinah w wersji zestrzelonej przez Dworzaka 11 maja / Zdjęcie: archiwum autora

Niespodziewany atak dywersantów-samobójców

24 maja 1945 miał być dla naszego bohatera dniem wytchnienia w roli oficera dyżurnego wieży kontroli lotów. Służba trwająca od świtu do zmroku dobiegła końca akurat w trakcie jednego z (wówczas wyjątkowo licznych) japońskich nalotów na Yontan. Gdy tylko wszystko ucichło, wokół bazy zaczęły kręcić się kolejne bombowce w japońskim oznakowaniu, jak się niebawem okazało, obarczone zupełnie innym zadaniem. Nieźle skoordynowany ogień przeciwlotniczy unicestwił trzy, spośród czterech dwusilnikowych Ki-21 Sally. Ostatniemu Japończykowi udało się przymusowo wylądować w odległości niespełna stu metrów od wieży kontroli lotów. Kryjący się tam ciągle Dworzak oraz jego zmiennik, zauważyli grupę uzbrojonych ludzi, wysypujących się z japońskiego wraka. Oddział dywersantów-samobojców momentalnie rozproszył się po terenie, przystępując do niszczenia obiektów lotniska wraz ze wszystkimi napotkanymi samolotami. Wywiązała się prawdziwa bitwa, w której zlikwidowanie napastników Amerykanie okupili stratami w zabitych (zginął m.in. zmiennik Dworzaka, por. Jones) i rannych oraz utratą prawie 40 samolotów!


Zdobycz w celowniku Corsaira / Zdjęcie: archiwum autora

Japoński atak na Yontan był dla gospodarzy lotniska szokiem, który na szczęście już się nie powtórzył. Bitwa o Okinawę weszła tymczasem w ostatnią fazę. Przy nieco mniejszym zapotrzebowaniu na działania szturmowe, do rozkładu misji VMF-441 weszły w ostatnich dniach maja typowo myśliwskie wymiatania nad Kiusiu - jedną z japońskich Wysp Macierzystych. Władek Dworzak i jego towarzysze zaczęli rozważać ze zgrozą, jakimi stratami okupią planowaną na listopad inwazję. Do takowej jednak, jak wiemy, nie doszło w wyniku całkiem niespodziewanego końca wojny.

Po japońskim samolocie pozostał na powierzchni morza tylko dym i ogień / Zdjęcie: archiwum autora

Zastał on porucznika Władysława Dworzaka nadal w Yontan. Bez względu na bolesne doświadczenia, rozstanie z ukochanym mundurem Marines nasz bohater uznał za niemożliwe. Pozostając pilotem USMC, uzyskał przeniesienie bliżej domu, do bazy Floyd Bennett. Jeszcze w latach czterdziestych wraz z nowym dywizjonem US Navy przeszedł tam przeszkolenie i przezbrojenie w odrzutowe F9F. Jego starania o przydział bojowy w trakcie wojny koreańskiej spełzły na niczym, ale za to zostały uwieńczone sukcesem podczas konfliktu wietnamskiego. Nominalnie przebywał w Republice Południowego Wietnamu jako cywilny rzeczoznawca lotniczy. Nie przeszkodziło mu to jednak odbyć nad strefami walk co najmniej czternastu bojowych misji wsparcia, za sterami wielozadaniowych C-47 i U-6A. Po zakończeniu działań wojennych i przejściu w stan spoczynku w 1977, Władek Dworzak osiadł ponownie w rodzinnym Asbury Park, gdzie kilka pokoleń jego rodziny zamieszkuje do dziś.


Baza Yontan, koniec maja 1945. Wrak bombowca Sally, który dostarczył na lotnisko grupę japońskich dywersantów / Zdjęcie: archiwum autora


Aeroplan - 4/2010
Drukuj Góra
www.altair.com.pl

© Wszelkie prawa zastrzeżone, 2007-2024 Altair Agencja Lotnicza Sp. z o. o.