Altair


Autoryzacja


Resetuj hasło
Autor: Tomasz Hypki

Prof. Jacek Rońda (podpis na ekranie: Uniwersytet Technologiczny Cape Peninsula w Kapsztadzie), 8 kwietnia 2013, po prezentacji w TVP1 filmu National Geographic Katastrofa w przestworzach – Śmierć prezydenta:

– Mam dokument, pokazujący, że piloci nigdy nie zeszli poniżej 100 metrów. Według GPS, a dokładność tego urządzenia jest 2 metry. Między TAWS 37 i ostatnim TAWS 38, który zresztą został zaklejony papierkiem przez ekspertów Millera. (...) Ten dokument mam z Rosji. Niestety, nie mogę powiedzieć [skąd]. (...) Dostałem go z wiarygodnych źródeł. (...) Dzisiaj informacje kupuje się na rynku, tak jak kupuje się samochód, komputer. (...) To jest film fabularny, osnuty na fabule, która bazuje na kłamstwie o błędzie pilotów. (...) Mam tu dwa zdjęcia satelitarne, z 11 i 12 kwietnia. Komisja Millera bazowała na tych z 12 kwietnia. Widać przemieszczenia niektórych fragmentów. (...) Kupiłem [te zdjęcia] na rynku. (...) Źródło pozostanie niejawne. (...) Mogę dostarczyć oryginały. (...) Ja mam swoje, sprawdzone źródła informacji. (...) Jestem jak najbardziej za tym, żeby odbyła się konferencja naukowa, na której każdy będzie mógł przedstawić swoje argumenty. (...) My zbieramy różne informacje. Jak to się mówi, danych obiektywnych nie ma.

W tym ostatnim zdaniu człowiek z tytułem profesora precyzyjnie określił swoje podejście do nauki. W połowie października w TV Trwam powiedział jeszcze więcej:

– To był blef, na tym dokumencie nic nie było. Oni niestety zeszli poniżej 100 metrów. Ja w wywiadzie z panem Kraśko trochę zagrałem. (...) Ponieważ wtedy sprawa dotyczyła tego, że za wszelką cenę zespół pana Laska czy pana Millera chciał udowodnić, że przyczyną katastrofy było zejście poniżej wysokości decyzyjnej, a ona była na wysokości poniżej 100 metrów, więc ja zaatakowałem tę koncepcję zupełnie – że tak powiem – w sposób niespodziewany.

W międzyczasie Prokuratura Wojskowa ujawniła treść zeznań kilku tzw. ekspertów Zespołu Parlamentarnego PiS, który od kilku lat zajmuje się propagowaniem kłamstw i bzdur na temat tragicznej katastrofy z 10 kwietnia 2010, w której zginęło 96 osób, w tym Prezydent RP. Jednym z tych ekspertów jest p. Rońda. Fragmenty publikowały media, ale niektóre warto jeszcze raz przytoczyć, tym razem cytując inną osobę z tytułem profesora, Jana Obrębskiego:

(...) – Nigdy nie brałem udziału w pracach badawczych związanych z katastrofami lotniczymi (...). Zdarzało się, że na święto lotnictwa siedziałem w samolocie bojowym (...). Wykonałem kilkaset godzin lotów odrzutowcami pasażerskimi, jako pasażer, przyglądając się jak pracują skrzydła i silniki (...), w związku z tym czuję się kompetentny w tym zakresie. (...) Jako dziecko oglądałem wybuchające stodoły w czasie pożarów po wojnie. (...)

Jak wynika z zeznań, ani Obrębskiego, ani Rońdy, nie interesują zapisy obiektywnych systemów pokładowych – trzech rejestratorów parametrów lotu, każdego wyprodukowanego i badanego po katastrofie w różnychkrajach (FR, RP, USA). Oni i ich koledzy wykombinowują coraz bardziej absurdalne hipotezy, sprzeczne z logiką i elementarnymi faktami, takimi choćby jak dziesiątki połamanych drzew, setki pościnanych i połamanych krzewów i gałęzi, precyzyjnie wyznaczających tor ostatniej fazy lotu feralnego Tu-154M. Przekonują, że samolot nigdy się z nimi nie zetknął, a rozpadł się z powodu wybuchu jakiegoś niezidentyfikowanego ładunku.

Czy z ludźmi, dla których fakty nie mają znaczenia, którzy nie rozumieją najprostszych zjawisk fizycznych, a posługują się konfabulacjami i kłamstwami, warto dyskutować? Nigdy. – Nie dyskutuj synu z idiotami, bo będziesz musiał zejść do ich poziomu, a tam wygrają doświadczeniem – mawiała moja mama. To samo spostrzeżenie dotyczy też ludzi złej woli i kłamców.

Warto natomiast przyjrzeć się powodom, dla których pojawiają się tacy eksperci, jak Rońda czy Obrębski. Oczywiście mogą być one różne, ale przynajmniej w przypadku tego pierwszego łatwo znaleźć ciekawy trop. Wystarczy zwrócić uwagę na cytowany wcześniej pomysł zwołania konferencji naukowej. Na przekór procedurom badania wypadków lotniczych, wypracowanym przez ponad sto lat istnienia lotnictwa, proponował jej zorganizowanie inny profesor – Michał Kleiber, prezes PAN. Co łączy obu panów?

Odpowiedź może dla wielu być niespodzianką – tym czymś jest klęska polskiego offsetu, czyli wsparcia dla polskiej gospodarki w zamian za zamówienia finansowane z budżetu. Jak wygląda sytuacja z offsetem w przypadku zakupu amerykańskich samolotów wielozadaniowych F-16, wiedzą chyba wszyscy. Ale nie wszyscy wiedzą, że gdy ważyły się losy umowy offsetowej Michał Kleiber był przewodniczącym Komitetu ds. Umów Offsetowych. Zaś Jacek Rońda był jego doradcą...

Jeśli ktoś wierzy w przypadki i nie chce poszperać w Internecie, by dowiedzieć się jeszcze więcej, jego sprawa. Ja szczerze zachęcam. I przypominam, że w tym samym czasie, gdy Kleiber z Rońdą manipulowali przy offsecie, wiceministrem gospodarki, który zajmował się tym samym, był Krzysztof Krystowski, odwołany właśnie prezes byłego Bumaru – polskiego koncernu zbrojeniowego, który jeszcze niedawno odnosił spektakularne sukcesy, a teraz został doprowadzony na krawędź bankructwa. Mało? To przypomnę jeszcze, że dyrektorem Departamentu Programów Offsetowych MG pozostaje Hubert Królikowski – wieloletni współpracownik spółki, która lobbowała za zakupem przez Polskę właśnie F-16.

Nie ma przypadków. Nie w tak ważnych sprawach.

Tomasz Hypki


Skrzydlata Polska - 11/2013
Drukuj Góra
www.altair.com.pl

© Wszelkie prawa zastrzeżone, 2007-2024 Altair Agencja Lotnicza Sp. z o. o.