Altair


Autoryzacja


Resetuj hasło

Czytanie protokołów opisujących kolejne katastrofy w polskim lotnictwie wojskowym jest zajęciem wyjątkowo frustrującym. Niestety, aż z kilku przyczyn. Po pierwsze, co oczywiste, bo to opisy tragedii, w których zginęli ludzie, które się wydarzyły, choć można ich było uniknąć, gdyby nie popełnione błędy. Po drugie, bo to opis dezorganizacji, braku dyscypliny i fatalnego wyszkolenia pilotów oraz zaplecza zabezpieczającego loty w polskim wojsku. Czyli czegoś, czego jeszcze niedawno w nim nie było. Po trzecie, bo komisja badająca katastrofy nie potrafi opisać wprost przebiegu wydarzeń i ich przyczyn.

O wyjaśnianiu przyczyn katastrofy samolotu CASA C-295M już pisaliśmy na naszych łamach. O tym, że wyjaśniający ją raport był daleki od tego, co komisja badająca wypadek lotniczy powinna stwierdzić, może świadczyć powołanie innej, specjalnej komisji, która ma zweryfikować jej wnioski. Teraz pojawiły się raporty dotyczące katastrofy śmigłowca Mi-24D i samolotu An-28. Zawierają one tyle kuriozalnych treści, że trudno w to uwierzyć. Każdy może się z tym raportami zapoznać, zaglądając do Internetu, ale nie mogę się powstrzymać przed kilkoma cytatami.

Załoga zajęła DS. na kierunku 31 i bez uzyskania pozwolenia (sic!) wykonała start do strefy. (...) O godz. 16.34 pilot szkolony poinformował krl APP o wykonanych czynnościach: 688 wyłączyliśmy treningowo silnik lewy w strefie nr 4. (...) Po uzyskaniu zgody na lot w kierunku drugiego zakrętu instruktor zaproponował uruchomienie silnika: - To co, uruchomimy go? Na co pilot odpowiedział: - Ale to jest lądowanie z jednym silnikiem.

Komisja stwierdza, że ta wymiana zdań może świadczyć o niewłaściwym omówieniu sposobu wykonania zadania przed lotem i niewystarczającej wiedzy instruktora na temat treści wykonywanego ćwiczenia. Zamiast napisać, że instruktor po prostu nie miał pojęcia o kluczowym ćwiczeniu w wykonywanym locie! Jak to możliwe? Nie wiem, a raport na temat przyczyn katastrofy samolotu An-28 tego nie wyjaśnia.

Kolejny cytat, tym razem z raportu o katastrofie śmigłowca Mi-24D: Pilot nie włączył do startu reflektora pokładowego. O konieczności jego użycia do startu przypomniał pilot operator, podając komendę: Reflektor, na co dowódca odpowiedział: Spooko. Pilot operator skwitował: Rozumiem.

Z raportu wynika, że operator, który ostatecznie zginął, zrozumiał, że pilot leci w goglach noktowizyjnych, więc włączony reflektor przeszkadzałby w obserwacji terenu. Ponieważ śmigłowiec nie był przystosowany do latania w goglach, załoga wyłączała nie tylko reflektor zewnętrzny, ale i praktycznie całe oświetlenie wewnętrzne. Pilot w tej sytuacji nie widzi wskazań przyrządów i leci niczym pionierzy lotnictwa - obserwując teren na zewnątrz. Żeby było ciekawiej, pilot nie włączył odbiornika GPS, a sygnalizację niebezpiecznej wysokości ustawił na 23 m. W zalesionym, pagórkowatym terenie...

Co zupełnie zdumiewające, 4 wcześniejsze loty tej samej załogi (z instruktorem) odbywały się oficjalnie z wykorzystaniem gogli noktowizyjnych. Powtarzam - w śmigłowcu do tego nie przystosowanym. Komisja ten fakt odnotowuje, ale nie docieka jak mogło do tego dojść...

Muszę po raz kolejny powtórzyć to, co pisałem już wiele razy. Ze szkoleniem w polskim lotnictwie wojskowym dzieje się bardzo źle. Wszystko wskazuje na to, że po katastrofie C-295M nic się nie zmieniło. Jest nawet gorzej.

Pisałem też, że w MON kierowanym przez Bogdana Klicha najważniejsza jest propaganda. Pisałem, że to propaganda, która zabija. Teraz doszło nawet do tego, że piloci zamiast się szkolić, reklamują wodę mineralną, wykorzystując do tego najdroższe samoloty polskiego lotnictwa wojskowego.

Czy tę wodę popija minister Klich i jego propagandziści, zastanawiając się, jak wytłumaczyć kolejną katastrofę? Chyba nie. Piją raczej coś, co zabija sumienia.


Skrzydlata Polska - 07/2009
Drukuj Góra
www.altair.com.pl

© Wszelkie prawa zastrzeżone, 2007-2024 Altair Agencja Lotnicza Sp. z o. o.