Według rosyjskich mediów sobotnie lądowanie kapsuły Sojuz TMA-11 z trójką kosmonautów z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS), mogło zakończyć się katastrofą.
Pierwsze doniesienia nie budziły poważniejszych obaw. Kapsuła z Amerykanką Peggy Whitson, Rosjaninem Jurijem Malenczenko oraz południowokoreańskim inżynierem nanotechnologii, I So Jeon, wylądowała w Kazachstanie, jednak 400 km od zaplanowanego miejsca. W oficjalnych wypowiedziach stwierdzono jedynie, że lądowanie było ciężkie, choć nie informowano o zagrożeniu.
Tymczasem według doniesień agencji Interfax, powołującej się na informatorów w rosyjskim kompleksie kosmicznym, lądowanie należy uznać za wyjątkowo szczęśliwe. Kapsuła nie weszła w atmosferę dokładnie wzmocnionym spodem, przez co pojawił się problem przegrzania i zniszczenia kapsuły. Dowodem na to jest fakt, że po wylądowaniu nie można było nawiązać z załogą łączności - antena radiostacji stopiła się i do zlokalizowania kapsuły, trzeba było wykorzystywać obrazy satelitarne. Po drugie, nie udało się przyjąć optymalnej trajektorii lotu, przez co załoga została narażona na przeciążenia do 10g.
Według anonimowego pracownika NASA, w pięciostopniowej skali zagrożeń, to nieudane wejście w atmosferę, otrzymało poziom 3. Zwróciło to również uwagę na sprawność lądowników Sojuz TMA, konstrukcji wywodzącej się z urządzeń z lat 1960. Podobny problem z optymalnym wejście w atmosferę ziemską wydarzył się zaledwie rok temu.