Altair


Autoryzacja


Resetuj hasło

ZA NIMI KROCZY ŚMIERĆ

Komentarze, 12 stycznia 2018

22 czerwca 2017 w czasie ćwiczeń APROC-2017 we Włoszech rozbił się i całkowicie spłonął polski śmigłowiec wielozadaniowy W-3PL Głuszec. Załoga i przewożeni żołnierze – w sumie 6 osób – cudem uniknęli śmierci. Śmigłowiec palił się bowiem już w powietrzu. Rzecznik DG RSZ określił wypadek jako awaryjne lądowanie.

13 grudnia 2017 podczas lądowania po locie szkolnym w Dęblinie rozbił się śmigłowiec SW-4. Piloci – podobno dwaj instruktorzy – odnieśli obrażenia i zostali odwiezieni do szpitala śmigłowcem LPR. Maszyna uległa zniszczeniu – u nasady odłamała się jej belka ogonowa. Tym razem MON nazwało wypadek zdarzeniem lotniczym.

18 grudnia 2017 podczas podejścia do lądowania na lotnisku w Mińsku Mazowieckim rozbił się samolot myśliwski MiG-29. Jego pilot przeżył, odnosząc jedynie niewielkie obrażenia.

Tym razem MON nie udało się zbagatelizować wydarzenia, bo wypadkiem zainteresowały się popularne media. Wówczas okazało się, że resort ma poważny problem z wyjaśnieniem jego podstawowych okoliczności. Zaczęło się od ustalenia czasu poszukiwania wraku i pilota. Oficjalnie trwało to niecałe dwie godziny, nieoficjalnie – ponad trzy. Tak czy owak – co najmniej 2-3 razy za długo, jak na samolot, który rozbił się ok. 10 km od bazy w osi pasa jej lotniska.

Najciekawsze było jednak ustalanie, w jaki sposób pilot się uratował. Początkowo wszyscy zgodnie twierdzili, że z pomocą fotela wyrzucanego. Choćby dlatego, że tylko taką możliwość przewiduje procedura. Jako pierwsi, na portalu altair.com.pl, podaliśmy nieoficjalnie, że pilot jednak się nie katapultował. Ile czasu potrzebowało MON na zweryfikowanie tej informacji? Prawie dwie doby... A przecież wystarczyło zajrzeć do kabiny i stwierdzić, czy jest w niej fotel. Zadanie, z którym poradziłby sobie średnio rozgarnięty przedszkolak.

No właśnie. Czystki personalne w wojsku spowodowały, że brakuje w nim doświadczonych fachowców na różnych szczeblach dowodzenia. Nie może być inaczej, jeśli podstawowym kryterium doboru kandydatów jest przyznanie przez nich, że w 2010 pod Smoleńskiem mogło dojść (albo nawet doszło) do zamachu. Bo tak twierdzi minister i jego zastępcy. Problem w tym, że oni akurat mogą. Są przecież politykami i z tego tytułu mogą kłamać, konfabulować i opowiadać dowolne bzdury. Wojskowym fachowcom tak nie wolno.

Katastrofa smoleńska była poprzedzona podobnymi, tragicznymi zdarzeniami. Bezpieczeństwo latania spadało wówczas z miesiąca na miesiąc, wraz z szybkimi awansami protegowanych rządzących polityków (tej samej formacji, która rządzi obecnie), takich jak dowódca SP, gen. Andrzej Błasik. Teraz historia się powtarza.

 Po śmierci gen. Błasika do dowodzenia wrócili prawdziwi fachowcy. Gen. Lech Majewski ze swymi zastępcami uporządkował sytuację i przez kilka kolejnych lat w SP nie wydarzył się żaden wypadek. Kilkanaście miesięcy nowych rządów wystarczyło, by zdarzyły się trzy groźne wypadki, w których tylko cudem nikt nie zginął. To, że wkrótce będą następne, jest oczywiste. Kilku fachowców, którzy zostali na ważnych z punktu widzenia bezpieczeństwa stanowiskach, nie wystarczy, by utrzymać porządek i zapewnić przestrzeganie regulaminów. W efekcie będą ginąć niewinni ludzie.

* * *

Bezrefleksyjne niszczenie państwa pod pseudopatriotycznymi hasłami dotyczy nie tylko wojska i obronności. Czystki po zmianie władzy przed dwoma laty dotyczyły m.in. także sfery badania wypadków lotniczych. To temat, o którym już wiele razy pisałem, także w kontekście wypadku Boeinga 767 w barwach PLL LOT, który z uszkodzoną centralną instalacją hydrauliczną przeleciał przez Atlantyk, by ulec zniszczeniu podczas awaryjnego lądowania na Okęciu. Więc tym razem tylko krótkie spostrzeżenie.

Ukazał się właśnie raport Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych w sprawie tego wypadku. Tak jak przewidywałem, specjaliści Komisji (w większości z nowego rozdania) prawie w ogóle pominęli owo pierwotne uszkodzenie instalacji hydraulicznej. Przez ponad 6 lat zajmowali się wtórną i mało istotną sprawą bezpiecznika, za sprawą którego nie dało się wypuścić podwozia przed lądowaniem. Autorzy Raportu nie wzięli pod uwagę, że awaria instalacji hydraulicznej mogła doprowadzić do krytycznej sytuacji gdzieś nad Atlantykiem i sprowadzić śmiertelne niebezpieczeństwo na załogę i pasażerów samolotu. Piszą, że samolot spełniał wymagania ETOPS, dotyczące bezpiecznego zasięgu samolotów dwusilnikowych, ale prawie w ogóle nie analizują, czy dotyczyło to także samolotu niesprawnego. To ta sama filozofia, którą posługują się członkowie groteskowej podkomisji badającej katastrofę smoleńską. Oni także zajmują się ostatnimi chwilami feralnego lotu Tu-154M, bez uwzględnienia całej masy wcześniejszych nieprawidłowości, które doprowadziły do tragedii.

Takie podejście PKBWL do badania wypadków lotniczych musi nieść za sobą kolejne patologie. I kolejne wypadki. Także w lotnictwie cywilnym.

Już kilka razy to pisałem. Ale muszę powtórzyć. Szkoda Polski.

Tomasz Hypki

 

PS.1. Po napisaniu tego tekstu nastąpiły zmiany w rządzie, obejmujące także MON. Czy jest się z czego cieszyć – zobaczymy za jakiś czas. Tymczasem na Okęciu znowu rozbił się samolot PLL LOT. Póki co w tekście nie zmieniłem więc nawet przecinka.

PS.2. Mimo wszystko, wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.

(tekst ukazał się pierwotnie w ML Skrzydlata Polska 01/2018)


Drukuj Góra
www.altair.com.pl

© Wszelkie prawa zastrzeżone, 2007-2024 Altair Agencja Lotnicza Sp. z o. o.