4 miesiące po niemal zakończonym tragicznie starcie z lotniska w Melbourne, pilot Airbusa A340 ujawnił kulisy zdarzenia. Okazało się, że samolot miał o 100 ton większa masę, niż obliczano przed startem.
20 marca o godz. 22.30 samolot linii Emirates (lot EK407) wystartował z Melbourne do Dubaju. W trakcie manewru uderzył tylnią częścią kadłuba o pas startowy, jednak w ostatnim momencie udało mu się wzbić w powietrze. Potem załoga wytraciła paliwo i bez przeszkód wylądowała ponownie w Melbourne. Pierwotnie przypuszczano, że przyczyną wypadku było zbyt ostre poderwanie maszyny przez pilota lub wyjątkowo silny podmuch wiatru (zobacz: Wypadek w Melbourne).
We wczorajszym Australia Herald Sun ukazał się jednak wywiad z kapitanem feralnego Airbusa, który ujawnił prawdziwe przyczyny zdarzenia.
Opisał on, jak po osiągnięciu prędkości, przy której nie było już możliwe hamowanie, zdał sobie sprawę, że porusza się zbyt wolno, by wystartować. W związku z tym rozkazał drugiemu pilotowi włączyć tryb Take Off And Go-Around, stosowany także do awaryjnego poderwania, w przypadku niepowodzenia manewru lądowania. To z kolei jest najszybszą metodą zwiększenia ciągu silników - współczesne komputery pokładowe same dobierają ciąg przy starcie, w zależności od uwarunkowań zewnętrznych i masy samolotu. W sytuacji awaryjnej ciąg zwiększany jest niemal natychmiast, do maksymalnej wartości.
Po tej komendzie, kapitan starał się poderwać Airbusa, bezskutecznie. Po chwili rozkazał ponownie przestawić tryb, i ponownie spróbował poderwać maszynę, która po raz pierwszy dotknęła kadłubem pasa startowego. Później stało się to jeszcze dwukrotnie, nim samolot w końcu oderwał się od ziemi na samym końcu pasa startowego, niszcząc stojące tam światła pozycyjne.
Pilot przyznał się, że był o krok od katastrofy, w której mogłoby zginąć 275 osób. Dodał, że do tej pory nie wie, w jaki sposób udało mu się wystartować.
Wie natomiast, jaki były przyczyny całego zdarzenia. Okazało się, że obsługa naziemna źle obliczyła masę całkowitą samolotu, zaniżając wartość o 100 t. Wyliczenia komputera pokładowego do startu okazały się fałszywe, automatycznie ustawiono np. za mały ciąg silników.
Komisja badań wypadków lotniczych ustaliła, że choć obliczenie masy samolotu nie należy do załogi, powinna ona je sprawdzić, czego jednak nie uczyniła. Okazało się, że kapitan, Europejczyk, przed lotem wrócił do ojczyzny wraz z rodziną i z tego powodu spał jedynie 3,5 h w ciągu doby przed feralnym lotem. To z kolei było prawdopodobnie główną przyczyną zaniedbania w czasie planowania lotu z Melbourne. Kapitan, wraz z drugim pilotem złożyli po incydencie rezygnację, która została przyjęta.