Wobec rozkładu miejscowych władz i niewielkich środków, pozostających w ich dyspozycji, ciężar działań ratowniczych spadł na instytucje zagraniczne. Najważniejszą rolę nie odgrywa jednak ONZ a Amerykanie, dysponujący realnymi możliwościami niesienia pomocy.
17 stycznia na Haiti działało ok. 1000 spadochroniarzy z 82nd Airborne Division, jak również oficerowie wojsk lotniczych i personel medyczny. Dodatkowo ok. 3000 żołnierzy znajdowało się na pokładach zakotwiczonych w Port-au-Prince okrętów (w tym lotniskowca USS Carl Vinson i krążownika USS Normandy), z których głównie przy pomocy śmigłowców, dowożono specjalistyczny sprzęt i zaopatrzenie.
Dzisiaj dane te są już nieaktualne. Wczoraj do stolicy Haiti przybył okręt desantowy USS Baatan z dodatkowym zaopatrzeniem, personelem medycznym, batalionem Marines i dwoma kompaniami spadochroniarzy. Już jutro może natomiast przybyć okręt szpitalny USNS Comfort, który obok szpitala polowego, przeznaczonego do wyładowania na ląd, dysponuje na pokładzie 500 łóżkami dla chorych i rannych.
Szacuje się, że obecnie w bezpośredniej akcji na wyspie i u jej wybrzeży bierze już udział 10 tys. żołnierzy amerykańskich, nie licząc obywateli USA, działających na rzecz instytucji cywilnych. 17 stycznia prezydent Obama wydał zgodę na ewentualną mobilizację rezerwistów, na rzecz akcji humanitarnej.
W istocie, amerykańskie siły zbrojne były jedyną organizacją, zdolną do odtworzenia w krótkim czasie namiastek systemu transportu i łączności. Jak wyraził się jeden z anonimowych przedstawicieli Białego Domu jesteśmy tam jedynymi, którzy są w stanie cokolwiek zrobić. Dodał, że miejscowe władze - działające zresztą od kilkudziesięciu lat z przyzwolenia Waszyngtonu - całkowicie zawiodły.
Siły ONZ, liczące przed trzęsieniem ziemi ok. 7 tys. żołnierzy i 2 tys. policjantów, głównie z krajów Ameryki Południowej, poniosły istotne straty. W zniszczonych budynkach zginęli m.in. szef misji Hedi Annabi, jeden z jego zastępców oraz dowódca sił policyjnych. Formacje te nie są obecnie w stanie samodzielnie zapewnić bezpieczeństwa, nie mówiąc już o sprawnym organizowaniu akcji ratowniczej. Nie mają zresztą ku temu istotnych sił i środków, oprócz działającego od kilku lat argentyńskiego szpitala polowego.
W porównaniu do działań USA, zaangażowanie ONZ, choć awizowano już kilkusetmilionową pomoc, a na miejsce przybyły wyznaczone przez Narody Zjednoczone oddziały ratownicze, w tym polski, będą jednak realizowane w o wiele dłuższym wymiarze czasu, co wynika z braku odpowiednich środków, pozostających w stałej gotowości do działań.
Inne kraje nie decydują się na podobne do amerykańskich, spektakularne akcje. Z jednym wyjątkiem. Dzisiaj z Włoch wypłynął lotniskowiec Cavour, który transportuje śmigłowce morskie, szpital polowy oraz oddziały inżynieryjne z ciężkim sprzętem kołowym i gąsienicowym. Ochronę zapewnią żołnierze sił specjalnych wszystkich rodzajów sił zbrojnych oraz Karabinierzy. Okręt zawinie wcześniej do jednego z brazylijskich portów, dla zabrania miejscowego zespołu medyczno-ratowniczego.