Zamknij

Altair


Autoryzacja


Resetuj hasło

Dymisja B. Klicha?

03 lutego 2011

Dziś Sejm RP ma rozpatrywać wniosek o dymisję pozostającego ministrem obrony narodowej Bogdana Klicha. Według wnioskodawców, Polski nie stać na systematyczne osłabianie swoich zdolności obronnych przez ministra, który nie ma ani tęgiej głowy, ani silnego charakteru.

PiS skierowało wniosek o odwołanie B. Klicha z zajmowanego stanowiska 18 stycznia 2011. Wniosek trafił do rozpatrywania w komisjach. Wczoraj odbyło się posiedzenie Sejmowej Komisji Obrony Narodowej, na której wniosek przedstawił poseł niezależny, Ludwik Dorn. W głosowaniu 16 z 26 członków Komisji było przeciwnych dymisji B. Klicha.

Dziś Sejm RP po 14:30 ma dyskutować wniosek na posiedzeniu plenarnym, a jutro po 16:00 go przegłosować. Przeciw odwołaniu ma głosować Platforma Obywatelska, za PiS, SLD i PJN. Przeciw będzie też prawdopodobnie PSL, choć w klubie tej partii nie zarządzono dyscypliny głosowania. Część posłów tej partii publicznie mówi o tym, że B. Klich powinien podać się do dymisji, by ułatwić zadanie koalicji i premierowi.

Pozostający ministrem B. Klich fatalnie wpływa na obraz koalicji. W szczególnie trudnej sytuacji stanął Donald Tusk, gdy propagandyści B. Klicha wsparli stanowisko PiS w prawie oceny przyczyn katastrofy smoleńskiej, dezawuując postępowanie premiera. PO utraciła z tego powodu kilka, kilkanaście punktów procentowych w sondażach wyborczych. Wiele wskazuje na to, że jeśli B. Klich nie zostanie odwołany przez Sejm, jego dymisja nastąpi w najbliższych tygodniach.

Oto tekst wniosku z drobnymi poprawkami redakcyjnymi:

Minister Klich jest dokładnym przeciwieństwem opisanego przez Clausewitza dobrego ministra wojny. Mniema, że posiadł w wysokim stopniu wiedzę mu zbędną i dawał wielokrotnie dowody, że brak mu cech na jego stanowisko niezbędnych. Polski nie stać na systematyczne osłabianie swoich zdolności obronnych przez ministra, który nie ma ani tęgiej głowy, ani silnego charakteru.

Uzasadniając wniosek o wyrażenie przez Sejm wotum nieufności dla Ministra Obrony Narodowej Bogdana Klicha stajemy przed poważnym problemem: które jego porażki i błędy opisać, a które - z braku czasu i miejsca - pominąć? Ponad trzyletnie rządy Bogdana Klicha w resorcie obrony powinny zostać poddane gruntownej analizie i posłużyć jako opis tego, jak MON kierować się nie powinno. To jednak zostawiamy na później, a tu formułujemy zarzuty najcięższego kalibru. A zatem wyliczmy te decyzje i działania, które bezdyskusyjnie dyskwalifikują Bogdana Klicha, jako Ministra Obrony Narodowej:

- współodpowiedzialność polityczną za najtragiczniejszą katastrofę w historii polskiego lotnictwa - tragedię pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r.,

- brak adekwatnej reakcji na pomówienia strony rosyjskiej szkalujące dobre imię gen. Andrzeja Błasika - a tym samym honor polskiej armii i reputację Rzeczypospolitej,

- propagandowa profesjonalizacja Wojska Polskiego sprowadzająca się do przejścia żołnierzy na zawodowstwo, przy doprowadzeniu do spadku ich profesjonalnych kompetencji,

- brak spójnej i konsekwentnej wizji rozwoju i modernizacji Sił Zbrojnych i powiązana z tym nieracjonalna i marnotrawna polityka zakupowa MON,

- decyzja o przejęciu przez Polskę pełnej militarnej i politycznej odpowiedzialności za prowincje Ghazni w Afganistanie, co postawiło PKW Siły Zbrojne przed koniecznością realizacji zadania, któremu nie były w stanie podołać z racji niewystarczających zasobów.

Sztandarowym projektem Platformy Obywatelskiej w dziedzinie obrony narodowej był program profesjonalizacji armii. Realizatorem tego pomysłu był - był, gdyż podobno proces ten został zakończony sukcesem - Minister Obrony Narodowej Bogdan Klich. Dwa lata zabrało panu ministrowi to, co innym, bogatszym i bardziej doświadczonym państwom zabrało od kilku do kilkunastu lat. Jedynym punktem tego planu, który bezdyskusyjnie udało się zrealizować jest zaniechanie poboru powszechnego. Niepodważalnym faktem jest uzawodowienie Wojska Polskiego. Przykład reformy zrealizowanej (?) przez ministra Klicha jasno pokazuje, że wyrazy profesjonalny i zawodowy nie są synonimami. Oto lista zarzutów dotyczących tzw. profesjonalizacji Sił Zbrojnych:

Przeobrażając polską armię nie określono zawczasu jasno okresu służby żołnierzy w wojsku, nie ustalono jasno zasad emerytalnych. Z dniem 1 stycznia 2010 roku wszedł w życie przepis (art. 13 ust. 1) ustawy pragmatycznej. Zgodnie z nową ustawą żołnierz służby kontraktowej może pełnić służbę łącznie przez okres nie dłużej niż do 12 lat, czyli przed nabyciem prawa do mundurowej emerytury. Prawo nie działa wstecz, wszyscy którzy rozpoczęli służbę przed wejściem ustawy zachowując ciągłość służby, powinni podlegać starym prawom emerytalnym, ale minister Bogdan Klich ma na to swoje sposoby. Jako jedyny korpus, szeregowi nie mają możliwości podpisania umowy na czas nieokreślony, zgodnie z ustawą pragmatyczną mogą pełnić wyłącznie służbę kontraktową. W tym roku opuści szeregi wojska 50 żołnierzy, w 2011 roku 100, natomiast do 2021 roku pożegna się z mundurem ponad 15 tysięcy żołnierzy. Rozumiemy, że MON woli nie mieć w wojsku 40-letnich szeregowych, ale czy nie można było znaleźć rozwiązania, które tych pierwszych szeregowych zawodowych, którzy ufając w dobre intencje ministra wstąpili do wojska przed 2010 r.? Jak te działania mają się do haseł reklamujących armię? Dołącz do najlepszych, a może dołącz do oszukanych? Kolejnym przykładem przedmiotowego traktowania żołnierzy jest zamieszanie z emeryturami. I tu również rozumiemy potrzeby zmian. Niewątpliwie trzeba znaleźć rozwiązanie problemu emerytur mundurowych, które byłoby optymalne z punktu widzenia możliwości finansowych państwa i potrzeb przyszłych emerytów. Czy jednak zmiany dotychczasowych rozwiązań nie powinno się przeprowadzić przed rozpoczęciem akcji całkowitego uzawodowienia armii? Wszyscy pamiętamy słynny czerwcowy list premiera do wojskowych i funkcjonariuszy pozostałych służb mundurowych, który miał uspokoić ich niepokój. Być może uspokoił, ale zaufania tak szybko nie odbuduje.

Nic więc dziwnego, że armię zawodową ukompletowano z wielkim trudem, a do Narodowych Sił Rezerwowych nie garną się nawet bezrobotni, tak, że cała akcja NSR zakończy się zapewne całkowitą klęską. Trudno uwierzyć, żeby do końca tego roku udało się zebrać 20 tys. chętnych, skoro w zeszłym roku miało być ich 10 tys., a ostatecznie przyjęto do NSR ich 3 tys. Klęska ta zmusiła MON do szukania przymusowych ochotników do NSR, czyli zdaniem ministra Klicha każdy kto będzie chciał zostać zawodowym żołnierzem musi przejść przez NSR. Dotychczas obowiązywała inna koncepcja NSR. Przewidywano, że w ich skład wejdą ochotnicy: żołnierze rezerwy, którzy odbyli zasadniczą służbę wojskową oraz byli żołnierze zawodowi; słowem - osoby, które posiadają już przeszkolenie wojskowe. Planowano prowadzenie przeszkolenia przygotowawczego dla tych chętnych, których pobór już nie objął, oraz tych, którzy służby wojskowej nie odbyli ze względu na studia. Pokazuje to tylko chaos planistyczny i życzeniowe myślenie ministra Klicha. Minister postanowił też obniżyć kryteria naboru: W NSR nie będzie etatów dla psychologów czy kierowców z kategorią prawa jazdy D. Będą miejsca przede wszystkim dla szeregowych z gimnazjalnym wykształceniem. - To były takie złote klamki, kompletnie niepotrzebne etaty wysokiej klasy specjalistów. Na stronie w zakładce www.profesjonalizacja.wp.mil.pl prezentującej służbę w NSR zapomniano o nowych wymaganiach ministra, bowiem wciąż szczególnie poszukiwani są informatycy i inżynierowie. Chyba że mają to być informatycy i inżynierowie z gimnazjalnym wykształceniem...

Profesjonalna armia Bogdana Klicha to: blisko 23 tys. oficerów, 41 tys. podoficerów i tylko 33 tys. szeregowych. Na jednego generała przypada ok. 528 podoficerów i szeregowych, a na jednego oficera przypada 3,2 podoficera i szeregowego. Struktura ta jest pokłosiem reform ministra skomasowanych w ciągu 2 lat. Nasze 120-tysięczne wojsko ma więcej generałów w służbie czynnej od armii II RP, choć wówczas dywizji było 10 razy więcej, niż obecnie. Przytoczmy też problem masowych zwolnień pracowników cywilnych wojska, aby zadać retoryczne pytanie czy tak wygląda profesjonalne podejście kierownictwa firmy do pracowników? Chyba, że MON Bogdana Klicha uważa, że profesjonalizacja obejmuje jedynie tych na dole.

No właśnie, przyjrzyjmy się samemu resortowi - tej centrali profesjonalizacji. Tak ważna reforma wymaga zwiększenia mocy przerobowych /czytaj: etatów/. W tym roku liczba zatrudnionych podniesie się z 1100 do 1300 osób. Przy okazji: MON Bogdana Klicha niewiele różni się od resortu gen. Floriana Siwickiego. W obu przypadkach urzędnikami są wojskowi i to nie byle jakich szarż. Wielu z nich odnosi sukces - pną się po drabinie awansów szybciej niż oficerowie liniowi. Czemu minister Klich nie zaczął profesjonalizacji od swojego podwórka i czemu nie ucywilnia wzorem naszych partnerów z NATO - swojego resortu? Może zamiast szukać oszczędności na szeregowych przemyślałby sprawę redukcji etatów mundurowych urzędników, z których nie jeden już doszedł do generała. Mniejsza armia nie oznacza jednak - przynajmniej w przypadku Bogdana Klicha - że łatwiej nią zarządzać. Minister tworzy nowe struktury - jak Dowództwo Wojsk Specjalnych (jakby jednostki specjalne nie dawały sobie bez czapy rady), utrzymuje relikty w postaci dowództwa 2. Korpusu Zmechanizowanego (przypomnijmy: od dawna nie ma żadnego korpusu), przemieszcza po kraju - niczym po szachownicy - dowództwa rodzajów wojsk. Być może niektóre z tych przedsięwzięć da się uzasadnić. Istnieje jednak kwestia priorytetów. W sytuacji załamania systemu szkoleń żołnierzy, dramatycznych braków sprzętowych i materiałowych oraz zawieszenia waloryzacji inflacyjnej uposażeń żołnierzy zawodowych (co w 2011 kosztowałoby ok. 100 mln zł) resort znajduje środki (blisko 60 mln zł) na kontynuację przygotowań do zmiany dyslokacji dowództwa Wojsk Lądowych. Jednym słowem minister Klich i jego resort w pocie czoła marnują czas i środki. A na co tych środków nie starcza?

Środków nie starcza na szkolenie. Zawodowy znaczy profesjonalny tylko wtedy, gdy jest wyszkolony. Jak jednak się szkolić, gdy bywa, że nie ma paliwa, a broń jest niesprawna? Od dłuższego dochodzą informacje o braku paliwa i środków na remont sprzętu. Dotyczy to wszystkich rodzajów wojsk z wyłączeniem nielicznych przypadków, takich jak siły specjalne, czy oddziały szkolone na potrzeby misji w Afganistanie. Pozostała masa wojska zaciska pasa. Tak wynika z zeszłorocznego raportu NIK.

Okres ministerium Bogdana Klicha to czarna seria katastrof w lotnictwie wojskowych wszystkich rodzajów Sił Zbrojnych (wyjąwszy Wojska Specjalne). Choć fakty są powszechnie znane, wymieńmy je: Styczeń 2008 - katastrofa samolotu CASA, 20 ofiar śmiertelnych (zginęła większość wyższych oficerów ze ścisłego dowództwa Sił Powietrznych); Luty 2009 - Katastrofa śmigłowca Mi-24D, 1 ofiara śmiertelna; Marzec 2009 - katastrofa samolotu Bryza, 4 ofiary śmiertelne; Wreszcie 10 kwietnia 2010 - katastrofa Tu-154M, 96 ofiar śmiertelnych z Prezydentem Rzeczypospolitej wraz z Małżonką i całym kierownictwem Sił Zbrojnych RP na czele. W każdym z pierwszych trzech przypadków Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych stwierdziła jednoznacznie, że jedną z istotnych przyczyn katastrofy były błędy pilotów wynikające ze złego wyszkolenia.

Minister Bogdan Klich ponosi współodpowiedzialność polityczną za najtragiczniejszą katastrofę w historii polskiego lotnictwa - tragedię pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010. Istnieje szereg świadectw, że piloci w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego nie byli szkoleni właściwie, że proces szkolenia w tej elitarnej jednostce za czasów ministerium p. Klicha uległ dramatycznemu załamaniu. Tylko tytułem przykładu przytoczmy tu fakt, że ostatnie szkolenie pilotów pułku na symulatorze lotów Tu-154 we Wnukowie odbyło się pod koniec 2008 roku. Nowy kontrakt na remonty i przeglądy Tu-154 w Samarze wynegocjowany przez MON już za czasów ministerium p. Klicha nie przewidywał możliwości takich szkoleń. Owszem, piloci 36. Pułku szkolili się na symulatorach, ale Embraera, w Szwajcarii. Embraera, bo minister Klich wbrew wszelkiej logice forsował nabycie tych samolotów (do sprawy tej w dalszym toku uzasadnienia jeszcze wrócę). Wypadek samolotu CASA, który zdarzył się w początkach ministerium p. Klicha powinien być ostatnim dzwonkiem alarmowym. Niestety, p. minister Klich był głuchy. Po katastrofie, wydano szereg instrukcji i zaleceń. Co z tego, jeśli instrukcje te pozostały na papierze. Teoria nie mogła zostać przekuta w praktykę, gdy brakowało paliwa na intensywne szkolenie. Żyjąc w oderwaniu do realiów Bogdan Klich wierzy w moc dokumentów. Co jest na papierze, jest w rzeczywistości. Niestety, tak nie jest. Ujawnione przypadki oszczędzania na paliwie w Brygadzie Lotnictwa Marynarki Wojennej i 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego pokazują, jak wiele można zrobić dla oszczędności i jak niewiele potrzeba, by doprowadzić do tragedii. Rzecz nie sprowadza się wyłącznie do oszczędzania na paliwie. Ile zniesie papier pokazuje przypadek fałszowania dokumentów dotyczących szkoleń w 56. Kujawskim Pułku Śmigłowców Bojowych.

Minister Klich był ślepy na rzeczywistość i bronił się przed prawdą, pomimo tego, ze był informowany o dramatycznym załamaniu w procesie szkolenia personelu latającego. Znana jest notatka szefa szkolenia Sił Powietrznych gen. Czabana, który stwierdził: W ocenie Pionu Szkolenia na koniec 2008 personel latający żadnej z jednostek nie był wyszkolony na właściwym poziomie. Jako powód gen. Czaban podał braki paliwa uniemożliwiające wykonanie odpowiedniej liczby zadań szkoleniowych. Kiedy treść notatki została ujawniona jedyne, do czego zdolny był minister Klich to nakłonienie gen. Czabana, by publicznie zaprzeczał stwierdzeniom z własnej notatki. Na kolejne katastrofy minister Klich reagował początkowo stwierdzeniami, że poległym żołnierzom niestety zabrakło żołnierskiego szczęścia. Po katastrofie smoleńskiej dał wyraz szokującego samozadowolenia ze stanu Sił Zbrojnych RP, za który odpowiada, stwierdzając, ze gdyby w polskim państwie obowiązywały takie procedury, jak w Siłach Zbrojnych, to do katastrofy nigdy by nie doszło. Dziś minister Klich zaczyna dostrzegać przebłyski prawdy, ale nadal trwa w stanie samozadowolenia. Ostatnio publicznie stwierdził, że (...) rolą ministra obrony narodowej, podobnie, jak każdego innego ministra jest kształtowanie dobrego prawa i wydawanie dobrych decyzji. I p. minister sądzi, ze kształtuje dobre prawo i wydaje dobre decyzje, a pogarszający się stan Sił Zbrojnych pozostaje bez związku z jego godną pochwały aktywnością.

Pan minister Klich ma liczne i kolorowe wizje. Kolejne konferencje prasowe ministra przynoszą kolejne wizje rozwoju Sił Zbrojnych, które po jakimś czasie ulegają dezaktualizacji. Niech za przykład służy Program rozwoju Sił Zbrojnych RP w latach 2009-2018 z roku 2008. Przez wiele miesięcy nieodmiennie określany był przez ministra Klicha jako już gotowy, choć jeszcze niepodpisany. Dodajmy - nigdy nie podpisany. Analiza aktualnych 14 tzw. Programów Operacyjnych - głównych obszarów modernizacji Sił Zbrojnych wskazuje, że jest to kolejnych zbiór dość przypadkowych przedsięwzięć. Można przy tym zauważyć dość wymowną prawidłowość - im ważniejszy program, tym bardziej jego realizacja jest odsunięta w czasie i tym bardziej mgliste są perspektywy jego finansowania. Żeby nie być gołosłownym przytoczmy kilka przykładów: jednym głównych programów ministra Klicha jest modernizacja Marynarki Wojennej. Modernizacja ta pokazuje dobitnie jak pozbawione wizji strategicznej i pełne marnotrawstwa jest planowanie w MON za rządów ministra Klicha. Po pierwsze minister nie wie, po co mu Marynarka Wojenna i przez to nie potrafi zdefiniować jej zadań i roli w systemie obronnym państwa. Powoduje to ogromne trudność w dobrze uzbrojenia, które powinno być zakupione. Obecnie MW składa się z 41 okrętów bojowych oraz 45 pomocniczych jednostek pływających i bazowych środków pływających. Do 2020 Marynarka planuje wycofanie 30 okrętów wojennych, z czego 10 w latach 2010-15 i 20 w latach 2015-2020. Co proponuje minister Klich w zamian do 2018? 3 okręty: korwetę Gawron, niszczyciel min, okręt podwodny i nadbrzeżny dywizjon rakiet. Natomiast jeśli chodzi o jednostki wsparcia to co najmniej do 2014 nie przewiduje się środków na zakup nowych jednostek, choć już teraz średni wiek pomocniczych jednostek pływających to ok. 29 lat.

Efekt planowania MON jest jasny: po 2018 MW będzie miała o ponad 50% mniej pomocniczych jednostek pływających i bazowych jednostek pływających. Zaś to do 2025 dotrwają tylko 2 okręty (jeśli liczyć również okręt muzeum słynny ORP Błyskawica). Jak rosną wydatki na tzw. modernizację floty? Otóż wcale nie rosną tylko maleją. Dla przykładu budżet modernizacyjny MW w ramach wspólnego budżetu dla całych sił zbrojnych w 2006 wynosił 533 mln zł, a w 2007 653 mln zł, a za ministra Klicha w 2008 471 mln zł i w 2009 tylko 226 mln zł. Udział MW w budżecie MON spadł z 5% w latach 2006-2007 do 3,9% w 2008 i 2,9% w 2009. Modernizacja niskokosztowa… pomysł ministra Klicha. Można by rzec że ilość zostanie zastąpiona jakością, tylko co można powiedzieć o korwecie Gawron, na której dokończenie nie ma pieniędzy, bo MON nie wie, czy kontynuować budowę, czy też ja po cichutku zakończyć. MON wymyśla przy tym bardzo ciekawe sposoby budowy i tak w 2009 korweta Gawron miała być budowana beznakładowo. Okręt ten przy tym sposobie finansowania będzie mógł pretendować do miana najdroższego okrętu tej klasy i będzie kosztował według ocen specjalistów około 1,5 mld zł. Za to są pieniądze na modernizację dwóch fregat OORP Pułaski i Kościuszko. Pieniądze niemałe - 400 mln zł. Niestety, okręty te z racji wyeksploatowania niemal wszystkich systemów bojowych i okrętowych w dodatku ze śmiesznymi zapasami amunicji to w zasadzie pływające okręty-cele. Okręty są praktycznie bezbronne - etatowo powinny posiadać po 4 rakiety woda-woda Harpoon. Tych są jednak tylko 2, z czego 1 popsuta. Są one bardzo stare i trudno będzie uzupełnić jednostkę ognia. Jest również 18 zupełnie przestarzałych rakiet przeciwlotniczych, czyli pół jednostki ognia dla jednego okrętu.

Broń ostatniej szansy mająca bronić okręt przed pociskami przeciwokrętowymi - system Phalanx (szybkostrzelność - 3 tys. strzałów na min) ma ledwie najprawdopodobniej ok. tys. szt. amunicji na oba okręty... Jako legendarny można określić okrętowy system dowodzenia, gdzie system operacyjny jest wczytywany z taśmy papierowej. Strach pomyśleć co by się stało gdyby się przerwała... Zdaniem specjalistów, remont tych jednostek jest całkowicie nieopłacalny. Co najwyżej można te okręty wyremontować za ogromne pieniądze, o wiele większe niż te którymi dysponuje MON i w efekcie uzyskać okręty o poziomie zaawansowania technicznego z przełomu lat 70. i 80. XX w. Jak trudna jest modernizacje fregat OHP przekonali się Australijczycy, którzy zamierzają wyremontować i zmodernizować 4 fregat OHP za ponad 1,26 mld dolarów, co doprowadzi jedynie do uzyskania ograniczonych możliwości bojowych.

Zgodnie z opiniami ekspertów, jeśli w ciągu nadchodzącego roku lub dwóch nie podejmie się zasadniczych decyzji dotyczących zwiększenia nakładów na modernizację floty, w latach 2016-2017 rozpocznie się likwidacja Marynarki Wojennej.

Inny przykład to program modernizacji obrony powietrznej. Oczywiście, jest zapowiedź zakupu nowych przeciwlotniczych zestawów rakietowych, ale póki co na zapowiedzi się kończy. Żadnych realnych działań nie podjęto, bo i raczej żadnych poważnych funduszy na ten cel nie znaleziono. Trudno zatem uwierzyć, by w najbliższym czasie nastąpił radykalny skok jakościowy w dziedzinie obrony powietrznej. Tymczasem w latach 2012-17 z 25 dywizjonów obrony przeciwlotniczej uzbrojonych w sowieckiej jeszcze produkcji zestawy rakietowe nie powinien pozostać ani jeden. Tak się jednak nie stanie. Część tego sprzętu - mimo swojego wieku i wyczerpania swoich możliwości modernizacyjnych - ma być dalej unowocześniana i pozostanie podstawą obrony powietrznej w kolejnych latach. Problem w tym, że uzbrojenie to nie nadaje się do dalszej modernizacji. Można co prawda próbować dostawiać do zestawów Newa-SC i Kub-M kolejne kanały, tak by zwiększyć liczbę celów, które mogłyby zostać rażone w tym samym czasie. Z technicznego i militarnego punktu widzenia przypomina to próbę przerobienia Trabanta na Mercedesa.

Z przeciwlotniczych zestawów średniego zasięgu Krug-M oraz dalekiego Wega pierwszy z nich będzie wycofany w 2011, drugi zaś dysponuje niewielką liczbą rakiet. W przypadku zestawów Osa, Newa, Kub nie są już dostępne pociski z nowej produkcji, a najnowsze z nich pochodzą z końca lat 80. XX w. Wkrótce może się okazać, że minie ich gwarantowany przez producenta termin przydatności do użycia i większość naszej obrony przeciwlotniczej będzie bezbronna. Natomiast jeśli chodzi o przeciwlotnicze zestawy bardzo krótkiego zasięgu również nie ma się czym chwalić. Z odpowiedzi na interpelację dotyczącą rezygnacji przez MON z programu Loara (samobieżny zestaw przeciwlotniczy z własnym systemem radarowym oraz pasywnym systemem celowniczym) wynika, ze p. minister w niejakiej sprzeczności ze swymi wizjami faktycznie realizuje program obrony przeciwlotniczej Polski na poziomie technologicznym z okresu wojny wietnamskiej. Zamiast Loary dalej będziemy mieli armaty przeciwlotnicze opracowane w latach 50. i 60. XX w., S-60 i ZU-23-2. Ministrowi Klichowi to jednak nie przeszkadza tak samo, jak nie przeszkadza mu wynik jego twardych negocjacji, jakie prowadził z USA w sprawie baterii Patriot. Przypomnijmy, że zdaniem ministra Klicha bateria ta miała wspomagać nasz system OPL. Zgodnie ze słowami ministra Klicha bateria miała być uzbrojona, tymczasem nie wiedzieli o tym sami Amerykanie, gdyż nie takie były ustalenia...

Gdy weźmie się pod lupę kolejny program operacyjny czyli zakup zintegrowanego systemu szkolenia personelu lotniczego Sił Zbrojnych RP, którego elementem są samoloty szkolno-bojowe (potrzebujemy 16 szt.) okazuje się, że MON po raz kolejny sam na dobra sprawę nie wie, co chce kupić. Do szkolenia zaawansowanego potrzebny jest samolot ekonomiczny w użytkowaniu, którego systemy pokładowe symulują użycie bojowych systemów. MON jednak chce jeszcze załatać dziurę po wychodzących w 2014 z linii samolotach Su-22 i potrzebuje dodatkowych maszyn bojowych. Połączono więc wymagania dotyczące samolotu szkolenia zaawansowanego z maszyną bojową. W efekcie, jak mówią specjaliści, otrzymano wymagania, których nie jest w stanie spełnić żadna dostępna na świecie konstrukcja tego typu.

Podobnie (a raczej gorzej - gdyż nie jest to ujęte w żadnym z programów operacyjnych) wygląda sprawa uzbrojenia pancernego Wojsk Lądowych. Do 2018 MON nie przewiduje zakupu nowych czołgów, ani modernizacji większości już posiadanych. Co więcej, nie planuje również zakupu dla nich nowoczesnej amunicji, choć - jak przyznaje sam minister Klich - obecnie posiadanej amunicja nie można uznawać za wystarczającą na współczesnym polu walki. Jaki walor będzie miała polska broń pancerna u schyłku obecnej dekady? To pytanie retoryczne. Trudno zatem się dziwić, że niezależni eksperci uważają, że aktualne plany modernizacyjne nie rozwiążą problemów Sił Zbrojnych. Przy tej okazji można powrócić do kwestii szkoleń. Rozkład systemu szkolenia personelu latającego został udokumentowany czarną serią katastrof. Czołgi mają to do siebie, że nie spadają w czasie lotu, w związku z tym nie dochodzi do zdarzeń, które przyciągają uwagę opinii publicznej. Jednakże liczne pośrednie świadectwa (raporty NIK, BBN, doniesienia prasowe, postępowania prokuratury wojskowej, odpowiedzi na zapytania i interpelacje) wskazują, że proces szkolenia w całych siłach zbrojnych, w tym w wojskach pancernych załamał się z braku uzbrojenia i sprzętu, na którym można by szkolić żołnierzy. W 2010 prokuratora wojskowa wszczęła postępowanie w sprawie niesprawności czołgów PT-91 przekazywanych między brygadami pancernymi, w których doszło do nielegalnej dzikiej kanibalizacji sprzętu przez zdesperowanych dowódców i żołnierzy, którzy chcą mieć się na czym szkolić i dlatego zbożnego celu wykradają potrzebne elementy sprzętu kolegom z innych jednostek.

Praktyka kanibalizacji sprzętu bywa stosowana formalnie i legalnie, przykładem jest Marynarka Wojenna, w której ORP Pułaski kanibalizuje ORP Kościuszko. W odpowiedzi na jedno z zapytań poselskich szef MON poinformował, że w latach 2008-2009 w wojskach pancernych wyremontowano jedynie 29 czołgów PT-91 z posiadanych 232 (najmłodsze mają po 8 lata, najstarsze 16). Jeszcze gorsza musi być sytuacja w przypadku podstawowego czołgu wojsk pancernych - T-72. Mają one bowiem po 20-25 lat. Z kolei w odpowiedzi na jedno z zapytań poselskich szef MON poinformował, ze w latach 2008-2009 w wojskach pancernych wyremontowano jedynie 3 czołgi z posiadanych kilkuset. W 2009 piloci z 41. Eskadrze Lotnictwa Taktycznego informowali Rzecznika Praw Obywatelskich o bardzo poważnym problemie braku części zamiennych do samolotów MiG-29. Aby utrzymać gotowość bojową jednostki, wymontowuje się części z innych samolotów znajdujących się w eskadrze. Żołnierze Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej informowali, że na 43 samoloty oraz śmigłowce, 20 maszyn było unieruchomionych z powodu remontów silników. Powyższe dane nie pozwalają precyzyjnie określić braków uzbrojenia i sprzętu niezbędnego do szkoleń, a także ewentualnych działań zbrojnych, natomiast wskazują na ogromna skalę tego zjawiska.

Wizjonerskie plany ministra Klicha nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Mają te wadę, że nie są realizowane, natomiast tę zaletę, że istnieją na papierze. Przez dwa lata urzędowania minister Klich działał bez jakiegokolwiek - choćby ułomnego - planu. MON wydawało wówczas pieniądze tyleż chaotycznie, co i rozrzutnie. Przypomnijmy, że pod koniec 2008 MON zamówiło za ponad miliard złotych niepotrzebne i podejrzanie drogie samoloty Bryza oraz uzbrojenie dla - niezbyt potrzebnego według wielu ekspertów - Nadbrzeżnego Dywizjonu Rakietowego. Bardzo szybko resort wypłacił dostawcom sowite zaliczki, jak dotąd dostając w zamian jeden samolot... Trzeba dodać, że - jak ujawnił Sekretarz Kolegium ds. Służb Specjalnych Jacek Cichocki - Służba Kontrwywiadu Wojskowego stwierdziła, że umowa kupna samolotów M-28 Bryza została podpisana niezgodnie z wytycznymi Sztabu Generalnego odnośnie jej finansowania, a także sformułowała negatywne uwagi dotyczące kontraktu na zakup norweskich rakiet przeciwokrętowych NSM (zastrzeżenia co do spełniania przez rakiety wstępnych założeń taktyczno-technicznych oraz wartości merytorycznej i nominalnej zobowiązania offsetowego towarzyszącego temu zakupowi). Przypomnijmy, że oba te kontrakty zawarto pospiesznie w grudniu 2008, kiedy szef MON wiedział już, że ok. 3,5 miliarda złotych z budżetu MON na 2008 rok nie zostanie zaliczonych przez ministra finansów do środków niewygasających; projektowany na 2009 budżet resortu został więc realnie uszczuplony o tę właśnie kwotę.

W takiej właśnie sytuacji minister nie tylko dokonuje zakupów nie związanych z żadnymi priorytetami (warto wspomnieć, ze pierwotny, zawarty w warunkach kryzysu finansów publicznych kontrakt obejmował dostarczenie dwóch luksusowych samolotów-salonek do przelotów wyższej kadry dowódczej), ale udziela kilkusetmilionowego kredytu kupieckiego dostawcom sprzętu. Dziwnym trafem w tym samym czasie w tym samym czasie minister Bogdan Klich nie potrafił zrealizować żadnego z priorytetowych - z punktu widzenia potrzeb wojska i państwa - zakupów. Takich priorytetów specjaliści wyznaczyliby wiele. Żaden z nich nie został zrealizowany, choć ów lekką ręką wydany miliard złotych dawał taką możliwość. Podajmy dwa najbardziej jaskrawe przykłady: śmigłowce dla PKW Afganistan i samoloty dla 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego.

Śmigłowce dla PKW Afganistan - zakup uważany przez samego ministra Klicha za priorytetowy - zostały zamówione dopiero jesienią zeszłego roku, a do Afganistanu trafią najwcześniej wiosną. Zakup 5 niewyrafinowanych śmigłowców zabrał 3 lata i ostatecznie został zrealizowany w niejasnych okolicznościach w atmosferze skandalu związanego ze zerwaniem kontraktu z innym dostawcą. Jeśli chodzi o samoloty dla 36. SPLT to - mimo tragicznej sytuacji sprzętowej pułku - nie zrealizowano jak dotąd. To dziwne, gdyż poprzedni minister - ś.p. Aleksander Szczygło zostawił swojemu następcy gotową dokumentację przetargową, a Bogdan Klich w marcu 2008 publicznie powiedział: Dostałem od premiera jasne dyrektywy. Brzmią one utrzymać generalne zasady przetargu zaakceptowane przez poprzedniego ministra. Mimo tej zapowiedzi koncepcje MON podlegały ciągłym zmianom - raz chodziło o zakup, raz o leasing maszyn. Wszelkie działania MON były prowadzone w sposób nieprzejrzysty i nosiły znamiona faworyzowania maszyn jednego producenta - Embraera. Wyglądało to tak, jakby chodziło o ustalenie, jak najkorzystniejszej - z punktu widzenia producenta i pośrednika - (PLL LOT) wersji transakcji. Nie dziwi więc, że postępowanie MON spotkało się nie tylko z zastrzeżeniami niezależnych ekspertów, ale i SKW. Przypomnijmy, że z powodu braku decyzji w sprawie zakupu maszyn w 2008 odeszło z 36 SPLT wielu oficerów, w tym najbardziej doświadczony - płk Tomasz Pietrzak - dowódca pułku. Od tego momentu proces erozji kadrowej w tej specjalnej już tylko z nazwy jednostce zaczął toczyć się lawinowo.

Kolejne zagadnienie, to polskie zaangażowanie w Afganistanie. W 2008 polskie siły przejęły nadzór nad prowincją Ghazni. Stało się tak bez należytej analizy potrzebnych do realizacji tego zadania sił i środków. Z pobudek prestiżowych rząd zdecydował się na przyjęcie zobowiązania, które przekracza obecne możliwości Wojska Polskiego. Wciąż za mała liczba żołnierzy i niedostatki sprzętowe uzupełniane (jeśli w ogóle) z rażącym opóźnieniem maskuje się działaniami PR. Jest to jednak skuteczne - z coraz gorszym skutkiem - jedynie wobec krajowej opinii publicznej. Mimo jasnych potrzeb nie zakupiono postulowanych przez żołnierzy zestawów do rozminowywania dróg, wykrywaczy metalu z georadarami, dopiero po interwencji poselskiej zaczęto montować zagłuszarki IED na KTO Rosomak. Żołnierze nie mogąc liczyć na ministra muszą stawiać na improwizację, niektórzy nawet własnym sumptem starają się budować urządzenia chroniące przed zagrożeniem IED. Oficerowie z 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej zaprojektowali specjalne ramię, które ma pozwolić na obserwacje przedmiotów mogących być IED. Chcieli, aby montowano je na KTO Rosomak, tak by żołnierze z wnętrza wozu nie ryzykując życia mogli oglądać podejrzane przedmioty. Nawet niskonakładowych adaptacji sprzętu dokonuje się z rażącym opóźnieniem. Dopiero od stycznia 2010 zaczęto przemalowywać Rosomaki na odpowiedni dla Afganistanu ochronny kolor piaskowy. Wcześniej z nieznanych powodów MON uruchamiał tuby propagandowe, które głosiły, że Rosomaków nie należy przemalowywać na kolor ochronny, gdyż ich zielona barwa budzi w talibach przerażenie i określają je oni jako zielone diabły... Listę opóźnień, wzajemnie sprzecznych decyzji, kompromitacji MON, jeśli chodzi o misję afgańską, można dowolnie wydłużać.

W oczach zarówno naszych przeciwników, jaki i sojuszników jesteśmy po prostu za słabi, by panować nad całym powierzonym nam obszarem. Nasza wiarygodność została nadszarpnięta, ale nie jest to strata nie do odrobienia. Artykuł z magazynu Time był w tej materii symptomatyczny. Minister Klich twierdzi, że to jacyś amerykańscy frustraci w mundurach usiłowali nadwątlić współpracę polsko-amerykańską. Tymczasem nawet lokalne władze posuwają się do ostrej krytyki PKW Afganistan, czego dały wyraz w jednym z programów komercyjnej telewizji. Jak zatem współpracować z lokalnymi społecznościami? Mniej dostrzeganym problemem, za to trudnym w wielu przypadkach do naprawienia, jest problem żołnierzy wracających z misji z zespołem stresu pourazowego. Oficjalnie, na papierze, MON robi wiele, by takim żołnierzom pomóc, łatwo jednak te zapewnienia zweryfikować. Rzeczywistość wygląda znaczniej mniej różowo.

W tym punkcie warto powrócić do sprawy szkoleń, zwłaszcza personelu latającego. W związku z decyzją o wzięciu odpowiedzialności za całą prowincję, proces szkolenia został drastycznie ograniczony, zarówno jeśli chodzi o kadrę jak i sprzęt. Piloci lotnictwa transportowego nie mają się na czym szkolić - w ubiegłym roku ani jedna z Bryz, którymi dysponują, nie była sprawna, bo zakłady remontowe cały czas naprawiały samoloty CASA latające do Afganistanu. Nie miał także kto szkolić mniej doświadczonych pilotów, gdyż ci doświadczeni cały czas latali do Afganistanu. Analogicznie przedstawiała się sytuacja w 25. Brygadzie Kawalerii Powietrznej, jeśli chodzi o pilotów śmigłowców. W efekcie kadrę doświadczonych pilotów zdolnych do wyszkolenia mniej doświadczonych kolegów objął niszczący mechanizm reprodukcji ujemnej. Ma on przy tym charakter samonapędzający się. Im mniej mamy doświadczonych pilotów, tym bardziej są oni obciążeni i przeciążeni zadaniami związanymi z misją afgańską i tym bardziej nie można ich wykorzystać w procesie szkolenia, który powinien co najmniej zapewniać reprodukcję prostą tej grupy.

Minister Bogdan Klich wykazał absolutny brak adekwatnej reakcji na pomówienia strony rosyjskiej szkalujące dobre imię gen. Andrzej Błasika - a tym samym honor polskiej armii i reputację Rzeczypospolitej. Rząd znał wstępną wersję raportu MAK od grudnia ubiegłego roku. Znając historycznie poświadczone modus operandi strony rosyjskiej (przedtem sowieckiej, a jeszcze wcześniej także rosyjskiej), w takich sytuacjach należało zakładać wysokie prawdopodobieństwo odrzucenia przez MAK polskich zastrzeżeń i podanie do publicznej wiadomości informacji o obecności alkoholu w krewi gen. Błasika. Rząd na czele z premierem powinien wobec tego opracować w trybie sztabowym warianty politycznej polskiej odpowiedzi na sam raport, a zwłaszcza zawarte w nim insynuacje. Jak wiemy tak się nie stało. Rząd i minister Klich wiedzieli co najmniej z wyprzedzeniem 24-godzinnym (a być może 48-godzinnym) o dniu i godzinie konferencji szefowej MAK p. Anodiny. Od chwili uzyskania tej informacji wszyscy członkowie rządu z premierem na czele mieli obowiązek pozostawania w stanie gotowości politycznej, by stosownie do potrzeb zareagować natychmiast na poczynania strony rosyjskiej. Premier uchylił się od tego obowiązku i uchylił się od niego także minister Klich, a to nad jego odwołaniem teraz debatujemy. Minister odpowiada za dział Obrona Narodowa. Nie reagując błyskawicznie dopuścił do tego, że międzynarodowej opinii publicznej przekazano nieopatrzone żadnym polskim oficjalnym protestem pomówienie, że wpływ na katastrofę mógł mieć pijany polski generał. Tak bowiem działają współczesne środki masowego przekazu i na uzyskanie takiego efektu nastawiona była strona rosyjska. Wypowiedź ministra w jednym z publicystycznych programów radiowych po prawie 48 godzinach to było zdecydowanie za późno i za mało. Prestiż i reputacja Rzeczypospolitej i jej Sił Zbrojnych doznały poważnego uszczerbku. Z winy ministra Klicha.

Minister Bogdan Klich wielokrotnie dał do zrozumienia, że Polska jest krajem bezpiecznym, a gdyby coś w przyszłości miało się w tej kwestii zmienić, możemy liczyć na naszych sojuszników. Nie chcemy podważać tej wiary, ale jak mawiali Rzymianie si vis pacem, para bellum. Polska jest krajem brzegowym NATO i z natury rzeczy jest krajem bardziej narażonym od innych. W okresie ministerium p. Klicha polskie Siły Zbrojne zostały poddane trzem przeciążeniom, z których każde przekracza ich wytrzymałość. Przeciążenie pierwsze to przeprowadzanie tzw. profesjonalizacji Sił Zbrojnych w nierealnie krótkim czasie dwóch lat, bez kalkulacji zasobów, które ma się do dyspozycji. Realizacja tego zamiaru musiała wprowadzić do sił zbrojnych niebezpieczne tendencje do chaosu i dezorganizacji. Minister Klich ten zamiar realizował, a być może uczestniczył w jego projektowaniu. Przeciążenie drugie, które spadło na siły zbrojne i skumulowało się z przeciążeniem pierwszym to skokowy wzrost naszego zaangażowania w misje afgańską. Minister Klich do tego dążył i to przedsięwzięcie nie bacząc na koszty realizował. Wreszcie przeciążenie trzecie, które powstało poza obszarem odpowiedzialności rządu, to związana z kryzysem finansowym i gospodarczym konieczność redukcji wydatków budżetowych. Minister Klich nie tylko zgodził się na to, by te redukcje dotknęły przede wszystkim dział Obrona Narodowa. Co więcej, nie dokonał ani rewizji, ani co najmniej daleko idącej korekty w przedsięwzięciach związanych z przeciążeniem pierwszym i drugim. Działał tak, jakby nic się nie stało i przez to doprowadził do osłabienia zdolności obronnych Rzeczypospolitej.

Co najmniej od końca listopada 2008 niezbędna była rewizja przyjętych założeń w polityce obronnej. Do tego potrzebna była tęga głowa i silny charakter ministra obrony. Pan minister wielokrotnie na posiedzeniach Komisji Obrony Narodowej szczycił się tym, że posiadł arcana sztuki wojennej i krytykował posłów opozycji za to, że w ich zgłębianiu mu nie dorównują. Carl von Clausewitz, na którego klasycznym dziele O Wojnie wychowały się i wychowują setki tysięcy oficerów we wszystkich armiach świata, w księdze ósmej analizując związki między wojną a polityką, gabinetem rządowym, ministrem wojny i wodzem naczelnym ostro polemizuje z poglądem, że minister wojny powinien się znać na sprawach wojskowych: Wspaniała, tęga głowa i silny charakter - pisał - to zasadnicze cechy dobrego ministra wojny. Braki w znajomości spraw wojskowych można z łatwością uzupełnić.

Minister Klich jest dokładnym przeciwieństwem opisanego przez Clausewitza dobrego ministra wojny. Mniema, że posiadł w wysokim stopniu wiedzę mu zbędną i dawał wielokrotnie dowody, że brak mu cech na jego stanowisko niezbędnych. Polski nie stać na systematyczne osłabianie swoich zdolności obronnych przez ministra, który nie ma ani tęgiej głowy, ani silnego charakteru. I dlatego wnosimy do Wysokiej Izby o udzielenie panu ministrowi Klichowi wotum nieufności.


Drukuj Góra
www.altair.com.pl

© Wszelkie prawa zastrzeżone, 2007-2024 Altair Agencja Lotnicza Sp. z o. o.