Przedstawiciele Liberty Foundation przedstawili przebieg wtorkowego wypadku zabytkowego B-17, nieco odmienny od pierwszych doniesień mediów.
Przyczyny wypadku nie są znane. Ray Fower, szef pilotów fundacji przedstawił jednak okoliczności zdarzenia, po tym jak w mediach pojawiły się informacje o dramatycznym przebiegu incydentu.
W poniedziałek, 20 minut po wystartowaniu z lokalnego lotniska w Aurorze, ok. 80 km od Chicago, zapalił się jeden z silników zabytkowego bombowca. Zasiadający za sterami kpt. John Hess, doświadczony pilot linii lotniczych Delta i mający za sobą kilka lat lotów na B-17 Liberty Belle, zdecydował się na natychmiastowe, przymusowe lądowanie na pobliskim polu.
W ciągu niecałych dwóch minut samolot bezpiecznie znalazł się na ziemi. Wszystkie 7 osób na pokładzie opuściło maszynę i zdążyło nawet zabrać swoje bagaże.
Mimo włączenia - jeszcze w locie - instalacji przeciwpożarowej, płomieni nie udało się jednak zgasić. Pożar rozprzestrzenił się na skrzydłowy zbiornik paliwa. Pilot towarzyszącego B-17, prywatnego T-6 Texan, naprowadzał z powietrza samochody straży pożarnej.
Niestety, wozy nie mogły szybko dojechać na miejsce wypadku, z powodu rowów wokół pola. Tymczasem pożar rozprzestrzeniał się na kolejne zbiorniki paliwa. Załoga mogła tylko patrzeć na niszczenie zabytkowego samolotu. Straż dogasiła jedynie wrak.
Wypadek miał miejsce dwa tygodnie po stracie innego zabytkowego samolotu, B-25 (zobacz: Wypadek B-25). Również i w tym bombowcu załoga zmuszona została do awaryjnego lądowania z powodu pożaru silnika.