Altair


Autoryzacja


Resetuj hasło
Autor: Natalia Ustynowicz, zdjęcia: NASA

Floryda, Centrum Kosmiczne im. E. Kennedy'ego. 23 października 2007, 11:29. Wielki świetlny zegar odmierza ostatnie dziewięć minut do startu promu kosmicznego STS-120 Discovery. Siedmioosobowa załoga w skupieniu śledzi kolejne etapy procedury startowej. Wśród nich jest dwóch astronautów polskiego pochodzenia. Scott Parazynski, doktor medycyny, weteran czterech lotów kosmicznych i jeden z najlepszych specjalistów od prac w otwartej przestrzeni kosmicznej. Płk George Zamka, zasiadający za sterami promu, po raz pierwszy wyrusza w Kosmos. Jest jednym z najlepszych pilotów doświadczalnych Lotnictwa Morskiego USA. Spędził 4000 h w powietrzu, latając 30 typami samolotów. Najdłużej F/A-18 Hornet. Obok niego płk Pamela Melroy, dowodząca promem Discovery. W wojsku i w NASA wylatała ponad 5000 h 45 typami samolotów. Przed przejściem do NASA, była w grupie pilotów testujących transportowiec C17 Globemaster.

Kluczowym elementem misji STS-120 okazało się usunięcie usterki panelu ogniw słonecznych. Bez pełnej mocy ogniw, następne etapy budowy stacji orbitalnej stanęłyby pod znakiem zapytania. Naprawę, improwizowanymi narzędziami, przeprowadzili Scott Parazynski i Douglas Wheelock. Na zdjęciu Scott Parazynski i naprawione prowizorycznie ogniwo słoneczne stacji kosmicznej

Ponad trzy lata temu, cała załoga podporządkowała swoje życie jednemu celowi - STS-120. Po trzech latach intensywnych przygotowań, po tysiącach godzin spędzonych na symulatorach, treningach i badaniach lekarskich, nadchodzi moment startu.

Jeszcze wczoraj, prognozy pogody ostrzegały przed silnymi podmuchami wiatru. Jeszcze godzinę temu mógł zawieść jeden z tysięcy systemów platformy startowej. Jeszcze 50 sekund przed startem, po przejściu promu na wewnętrzne zasilanie, na tablicy przyrządów mógł zapalić się czerwony sygnał alarmowy. Jeszcze trzydzieś-ci sekund. Na betonowe zbiorniki spada prawdziwa Niagara. Uwolnione ogromne masy wody mają ochronić platformę przed ogniem silników rakietowych.

Płk Pamela Melroy dowodząca promem Discovery i płk George Zamka zasiadający za sterami promu Discovery

Ostatnie sekundy ciągną się w nieskończoność. Jeszcze 6,6 sekundy. Zapłon. Snop iskier zapala płomień trzech głównych silników promu, zasilanych ciekłym tlenem i wodorem. Trwa odliczanie: 6, 5, 4, 3. Silniki promu osiągają pełną moc. 2, 1...

Odpalone zostają dwa pomocnicze silniki startowe na paliwo stałe. Teraz już nic nie może zatrzymać startu wahadłowca. Eksplodują ładunki wybuchowe, ścinające sworznie mocujące prom do platformy startowej. LIFT-OFF! Otoczony chmurą pary wodnej i spalin, prom majestatycznie odrywa się od platformy. Dla widzów obserwujących start z bezpiecznej odległości ponad 10 km, start przebiega w ciszy. Dopiero po chwili dociera dźwięk przypominający trzask łamanych suchych gałęzi. Po kilku sekundach narasta basowy pomruk, który przeradza się w jeden ciągły, przeszywający grzmot. Dla widzów jest to przeżycie mistyczne. Dla astronautów - moment ulgi. Za nimi zostaje wiele lat ciężkiej pracy, platforma startowa, wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, Ziemia. Czekali na tę chwilę całe życie. Za sześć minut znajdą się na orbicie.

Ogniwo słoneczne, uszkodzone podczas rozwijania

Rozpędzający się prom niesie ich ku Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, krążącej ok. 390 km nad Ziemią. Po dwóch minutach i 12 sekundach, na wysokości 45 km, odrzucone zostają rakiety startowe. Opadną na spadochronach do Oceanu Atlantyckiego. Potężne cygaro zbiornika głównego oddzieli się po niespełna dziewięciu minutach. Jego szczątki spadną do Oceanu Indyjskiego. Prom wchodzi na orbitę. Znika przeciążenie 3g. Nie przymocowane przedmioty unoszą się swobodnie w kabinie promu. Można odpiąć pasy i doznać uczucia nieważkości. Ciało staje się nic nie ważącym dodatkiem do umysłu. Za oknem widać piękną błękitną planetę i czerń kosmicznego oceanu. Witamy w Kosmosie!

PIERWSZY DZIEŃ

Pierwsze chwile na orbicie są momentem euforii. Widok Ziemi, stan nieważkości, świadomość spełnienia marzeń o kosmicznej żegludze przesłania na moment brutalną prawdę, że ludzki organizm nie jest przystosowany do życia poza Ziemią. Już po kilku minutach błędnik odmawia posłuszeństwa. Nie pomagają silne leki blokujące zaburzenia równowagi. Pierwszy dzień na orbicie jest najtrudniejszy. Każdy gwałtowny ruch głową powoduje zawroty głowy i mdłości typowe dla choroby lokomocyjnej. A przecież astronautów czekają zadania, które muszą zostać wykonane tego dnia. Jednym z najważniejszych jest kontrola płytek ceramicznych, chroniących prom przed wysokimi temperaturami podczas wejścia w gęstsze warstwy atmosfery.

W celu przetransportowania astronauty w miejsce, gdzie znajdował się uszkodzony panel ogniwa słonecznego, trzeba było użyć dwóch połączonych ze sobą wysięgników- stacji kosmicznej i wahadłowca

Po katastrofie promu Columbia, szczegółowo bada się nawet najmniejsze uszkodzenie izolacji. Prom, zbliżając się do Stacji Orbitalnej, odwraca się spodem, aby kamery mogły przesłać do Houston obraz wysokiej rozdzielczości. Kontrolerzy analizują każdy centymetr powierzchni. Na szczęście nie wykryto żadnych usterek i Discovery przycumował do stacji orbitalnej. Nastąpiło długo oczekiwane przywitanie z trzyosobową załogą kosmicznego laboratorium.

Dowódcą szesnastej ekipy jest Peggy Whitson, z wykształcenia biochemik, która już po raz drugi przebywa na pokładzie stacji. Po raz pierwszy w historii lotów kosmicznych dowódcami obu załóg są kobiet.

MISJA

Zadaniem Discovery było dostarczenie na orbitę modułu Harmony. Czternastotonowa konstrukcja pełni rolę węzła cumowniczego i jest jednym z najważniejszych łączników stacji. Do Harmony przyłączone będą europejskie laboratorium Columbus (w grudniu 2007), a następnie japoński moduł Kibo (w lutym 2008). Nowy łącznik zbudowany został we Włoszech przez konsorcjum Alcatel-Alenia-Spazio. Włoch Paolo Nespoli, astronauta Europejskiej Agencji Kosmicznej, nadzorował oddanie konstrukcji do użytku. Na przyłączenie modułu przewidziano cztery wyjścia astronautów w otwartą przestrzeń, tzw. EVA (Extra Vehicular Activity). W trzech brał udział Scott Parazynski, najbardziej doświadczony w pracy na wysokości. Ponieważ prom kosmiczny przycumował do stacji orbitalnej w miejscu, w którym powinien znaleźć się moduł Harmony, trzeba było przymocować go do tymczasowego miejsca postoju. Dwa tygodnie po powrocie Discovery na Ziemię, załoga stacii orbitalnej przeniosła moduł cumowniczy na przewidziane miejsce.

Scott Parazynski, doktor medycyny, weteran czterech lotów kosmicznych i jeden z najlepszych specjalistów od prac w otwartej przestrzeni kosmicznej

Długie miesiące spędzone na symulatorach przyniosły oczekiwane rezultaty. Astronauci Douglas Wheelock i Scott Parazynski podczas ponad sześciogodzinnego EVA 1 wyjęli moduł z ładowni promu i przyłączyli go do tymczasowego portu w module Unity. Następnego dnia Pamela Melroy i Paolo Nespoli mogli odebrać gratulacje prezydenta Włoch podczas specjalnej wideokonferencji.

28 października 2007, Scott Parazynski i Daniel Tani dokonali inspekcji złącza obrotowego jednego z paneli słonecznych oraz przygotowali do relokacji moduł P6 zawierający zwinięte panele słoneczne. 30 października, podczas EVA 3 Parazynski i Wheelock przyłączyli przewody elektryczne i sterujące do przeniesionego panelu słonecznego P6. Należało tylko rozwinąć 35-metrowe ogniwo, zapewniające stacji orbitalnej energię elektryczną. Operacja przyłączenia zakończyła się sukcesem. Po siedmiu godzinach pracy, podczas powrotu do stacji orbitalnej, przelatując na wysokości 390 km nad Indiami, Scott westchnął: - Kocham tę robotę.

NAPRAWA NA POCZEKANIU

W Kosmosie nie da się jednak przewidzieć wszystkiego. Następnego dnia, podczas rozwijania ogniwa słonecznego, zakleszczył się jeden z przewodów i doszło do rozerwania cienkiej folii. Pamela Melroy natychmiast wstrzymała rozwijanie ogniwa. - Houston, mamy problem! Pozornie banalna usterka mogła zaważyć na losach stacji orbitalnej. Kontrola lotu długo zastanawiała się, jak naprawić szkody. Sytuacja była poważna. Bez pełnej mocy ogniw słonecznych, następne etapy budowy stacji orbitalnej stanęłyby pod znakiem zapytania. Po prostu brakowałoby energii na podtrzymanie pracy wszystkich laboratoriów. Podjęcie próby całkowitego rozwinięcia ogniwa słonecznego groziło całkowitym rozerwaniem cienkiej folii. W tej sytuacji należałoby odrzucić siedemnastotonową konstrukcję i dostarczyć nową, zmieniając plan następnych lotów. Jakakolwiek naprawa na poczekaniu była trudna do zaakceptowania przez NASA, gdzie każda operacja jest ćwiczona kilka miesięcy wcześniej na symulatorach i w specjalnych basenach imitujących mikrograwitację. W Houston przez całą dobę pracował zespół inżynierów. Media natychmiast przypomniały dramatyczne chwile z lotu Apollo 13, kiedy plastikowa okładka instrukcji lotu i taśma klejąca użyte zostały do budowy prowizorycznego pochłaniacza dwutlenku węgla, który uratował życie trzem astronautom.

George Zamka z wymyśloną przez niego spinką

Sytuacja Discovery nie była w żadnym stopniu dramatyczna, natomiast uświadomiła wszystkim, że w takich sytuacjach wciąż niezastąpiona jest ludzka pomysłowość i zaradność. Tym razem, załoga Discovery miała na pokładzie aż dwóch astronautów o polskich korzeniach i najprawdopodobniej odziedziczonej po przodkach zdolnoś-ci improwizowania. George Zamka (nazywany przez załogę Zambo) niczym filmowy McGyver skonstruował pięć różnych wielkości spinek, mających scalić rozerwane części panelu. Użył do tego znalezionych na pokładzie przewodów elektrycznych, rzepów i taśm izolacyjnych. Razem z Paolo Nespolim przygotowali cały zestaw narzędzi do wykonania niezwykłego zadania. Najważniejszy przyrząd przypominał niewielki kij hokejowy, starannie oklejony taśmą izolacyjną. Astronauta naprawiający panel mógł dzięki temu uniknąć bezpośredniego kontaktu z będącym pod napięciem ogniwem. Natężenie prądu wynoszące 90 A stwarzało poważne ryzyko porażenia lub uszkodzenia elektronicznych obwodów skafandra. Tak niezwykłego zadania mógł podjąć się tylko jeden, jedyny człowiek - dr Scott Parazynski.

3 listopada, Wheelock i Parazynski rozpoczęli niezwykłą operację. Panel słoneczny znajduje się w najbardziej oddalonej części stacji orbitalnej, w odległości połowy boiska piłkarskiego od modułów ciśnieniowych. Aby przetransportować astronautę, trzeba było użyć dwóch połączonych ze sobą wysięgników - stacji kosmicznej i wahadłowca. Sterowanie tak długim ramieniem nie było wcześniej ćwiczone. Scott Parazynski przymocował buty do uchwytów na końcu 35-metrowego wysięgnika i rozpoczął ponad półgodzinny transport do miejsca uszkodzenia. Z okienek promu kosmicznego nie widać było astronauty i Dan Tani musiał sterować ramieniem, obserwując obraz z kamer telewizyjnych oraz kierując się uwagami przybywającego na zewnątrz stacji Wheelocka. Zadanie wymagało niezwykłej precyzji. Parazynski musiał kolejno przepleść kable zakończone spinkami przez niewielkie otwory w delikatnym panelu słonecznym. Nie jest to zadanie łatwe nawet na Ziemi, a co dopiero w Kosmosie, na czubku dziewięciopiętrowego wysięgnika, w krępującym ruchy skafandrze i grubych rękawicach. Dr Parazynski, który po ukończeniu studiów medycznych pracował jakiś czas w pogotowiu ratunkowym, założył pięć perfekcyjnych szwów na rozdartym panelu. Po 7 godzinach pracy, z satysfakcją mógł przyglądać się rozwijającej się do końca konstrukcji.

Scott Parazynski (z lewej) i George Zamka na pokładzie promu kosmicznego Discovery

- Dobra wiadomość - powiedział Parazynski. - Co za osiągnięcie!

- Świetna robota zespołowa - pogratulowała dowódca stacji Peggy Whitson.

- Fenomenalna - potwierdził Scott.

- Fantastyczna robota, chłopaki, fantastyczna - chwaliła Whitson.

- Ale jeszcze nie koniec - przerwała gratulacje dowódca promu Pamela Melroy - musimy jeszcze sprowadzić was do środka.

- Byłoby miło - zauważył Parazynski.

Tak zakończyła się niezwykła operacja, która przeszła już do historii największych wyczynów w astronautyce. Możemy być dumni, że obaj astronauci NASA: Scott Parazynski i George Zamka są z pochodzenia Polakami i obaj z dumą przyznają się do swoich polskich korzeni.

GODŁO ESKADRY KOŚCIUSZKOWSKIEJ W KOSMOSIE

Scott Parazynski odwiedził Polskę w 2003 na zaproszenie Komitetu Badań Kosmicznych PAN. Podczas poprzedniej wyprawy w 2000, zabrał na pokład STS-100 pracę 10-letniego chłopca, który zwyciężył w konkursie na rysunek Mój dom w Kos-mosie. Zgodnie z obietnicą, Scott Parazynski przyjechał do Gorzowa Wielkopolskiego i wręczył autorowi jego rysunek wraz z certyfikatem NASA podpisanym przez wszystkich członków załogi.

I tym razem wyprawa Discovery miała polskie akcenty. Obaj astronauci zabrali w Kosmos plakietki przekazane im przez Polskie Towarzystwo Aerokosmiczne. Są to emblematy 7. Eskadry Pościgowej im. Tadeusza Kościuszki, powstałej w 1919 z inicjatywy Meriana C. Coopera i pilotów amerykańskich, walczących za naszą i waszą wolność w wojnie polsko-bolszewickiej. Emblemat z krakowską rogatywką oraz skrzyżowanymi kosami na tle biało-czerwonych pasów i niebieskich gwiazd umieszczany był na kadłubach samolotów 7. Eskadry Pościgowej, a następnie 111. Eskadry Myśliwskiej. Podczas Bitwy o Anglię zdobił myśliwce słynnego 303. Dywizjonu i do dziś widnieje na kadłubach samolotów 1. Eskadry Lotniczej z Mińska Mazowieckiego.

Emblemat 7. Eskadry Pościgowej im. Tadeusza Kościuszki, który Scott Parazynski i George Zamka zabrali ze sobą w przestrzeń kosmiczną

Dla wszystkich ludzi lotnictwa w Polsce fakt, że legendarny emblemat znalazł się w Kosmosie ma wielkie znaczenie symboliczne. Dla astronautów polskiego pochodzenia, być może był to dodatkowy impuls dla ich niezwykłych osiągnięć. W końcu, w całej historii lotnictwa, ten gwiaździsty znak zawsze towarzyszył pilotom dokonującym rzeczy niezwykłych.


Skrzydlata Polska - 12/2007

    Astronautyka

  • Polskie akcenty

    Floryda, Centrum Kosmiczne im. E. Kennedy’ego. 23 października 2007, 11:29. Wielki świetlny zegar odmierza ostatnie dziewięć minut do startu promu kosmicznego STS-120 Discovery. Siedmioosobowa załoga w skupieniu śledzi kolejne etapy procedury startowej. Wśród nich jest dwóch astronautów polskiego pochodzenia.

  • Transport lotniczy

  • Do trzech razy sztuka

    W niedzielę, 28 października, rada nadzorcza skandynawskich linii lotniczych na nadzwyczajnym posiedzeniu podjęła bezprecedensową decyzję. W związku z wypadkami jakim uległy w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy samoloty typu Dash 8 Q400 należące do SAS-u, zadecydowano o natychmiastowym i definitywnym ich wycofaniu.

Drukuj Góra
www.altair.com.pl

© Wszelkie prawa zastrzeżone, 2007-2024 Altair Agencja Lotnicza Sp. z o. o.