Altair


Autoryzacja


Resetuj hasło
Autor: Tomasz Z. Majkowski

Popularny argument na rzecz ułatwienia dostępu do broni obejmuje kwestię bezpieczeństwa własnego oraz najbliższych. Jest to logika, w myśl której człowiek uzbrojony jest zdolny do obrony samego siebie i swojej rodziny w sytuacji ekstremalnego zagrożenia. To najpotężniejsze działo w argumentacyjnym arsenale, właściwie wykluczające polemikę. Bo jak można dyskutować z pragnieniem ochrony własnych dzieci, choćby i za najwyższą cenę? Przecież ich bezpieczeństwo jest najważniejsze.

Najpopularniejszy kontrargument jest żałosny: oto dziecię możne znaleźć broń pod nieobecność rodziców i przypadkowo postrzelić domowego pupila, siebie, a nawet nieszczęsnego właściciela. Łatwo temu jednak zapobiec, zamykając kolekcję w sejfie czy umieszczając poza zasięgiem rąk dziecka. Nadto, równego spustoszenia latorośl dokonać może z pomocą noża kuchennego, a tych nikt przecież nie zakazuje i nie wymaga na nie specjalnych pozwoleń.

Stąd też szczegółowe warunki, w których można posiadać broń do obrony własnej nie wydają się godne roztrząsania. Istotniejszą i znacznie donioślejszą kwestią jest natomiast sam problem bezpieczeństwa i prawa do tego, by faktycznie bronić życia własnego lub czyjegokolwiek innego.

To ten element rozumowania, którego niemal nigdy nie poddaje się analizie. Zastępuje ją zwykle pokaz statystyk: trudno o kraj bardziej nasycony prywatną bronią, niż Szwajcaria, w której wskaźnik przestępczości jest nader niewielki. Łatwo uruchomić fałszywą korelację między prawem do posiadania broni a poczuciem bezpieczeństwa, o którym przecież statystyka nijak nie wspomina. Bo i jak za pomocą liczb udowodnić, że – posiadłszy broń – samozwańczy obrońcy domowego miru zwiększają powszechne bezpieczeństwo, a nie powszechne zagrożenie?

Ta para pojęć jest dla zrozumienia problemu kluczowa. Zakładana przez entuzjastów popularyzacji samoobrony sytuacja jest następująca: oto człowiek czuje, że coś grozi jemu i jego najbliższym, podejmuje zatem środki zaradcze (kupuje broń) i od tej pory uzyskuje spokój ducha, wiedząc, że może zapewnić sobie i rodzinie bezpieczeństwo.

Pytanie jednak: kto mu zagraża i czy faktycznie uzbrojenie to niebezpieczeństwo zażegna? Jeżeli obawia się napaści, powinien mieć broń cały czas przy sobie. A jeśli lęka się, że ktoś napadnie najbliższych i pragnie ich chronić, powinien nie spuszczać ich z oka. Gdy obawia się włamania, winien trzymać broń w zasięgu ręki we własnym domu, by przepędzić ewentualnego intruza. W każdym z tych przypadków istnieją skuteczniejsze sposoby zapobiegania budzącym lęk nieszczęściom, wiążące się z prewencją.

Wygodniej zaangażować siły społeczne i polityczne, by zminimalizowały ryzyko napaści czy naruszenia przestrzeni domowej, zamiast radzić sobie z jej skutkami z pomocą broni palnej. Zamiast liczyć na siebie, lepiej inwestować w siły porządkowe, zwiększenie poczucia nieuchronności kary lub eliminowanie społecznych i kulturowych przyczyn niepożądanych czy niebezpiecznych zachowań. Wybór budowy domowego arsenału musi więc wynikać z braku zaufania do instytucji porządkowych lub przeświadczenia, że źródła zagrożenia nie można wyeliminować, więc każdy musi być zawsze gotów stawić mu czoła.

Rzecz miewa podłoże praktyczne: jeżeli znajdujemy się w miejscu, w które ręka aparatu sprawiedliwości nie sięga, może zaistnieć konieczność samoobrony. W zachodnim kręgu kulturowym trudno jednak o tego rodzaju przestrzenie. A jeżeli się już w niej znajdziemy, ewentualna zgoda legislatorów na dostęp do uzbrojenia przestaje przecież mieć znaczenie.

Bardziej prawdopodobne, że nie wierzymy w skuteczność instytucji powołanej do tego, by zapewnić nam bezpieczeństwo i po prostu wolimy zadbać o nie sami. Taka postawa rodzi jednak kolejny problem: czy brak zaufania wynika z przeświadczenia o nieudolności organów prewencyjnych, czy też ogólnej niewiary w systemową możliwość zapewnienia bezpieczeństwa? Jeżeli to egzekutorzy są niegodni zaufania, sytuacja niewiele różni się od osiedlenia poza zasięgiem aparatów państwa. Ponownie stawiane jest pytanie o konieczność legislacji, która jest przecież niemożliwa do wyegzekwowania. W drugim przypadku sprawa się komplikuje.

Gdy jesteśmy przekonani, że państwo powinno pozostawić obywatelowi wolną rękę w zakresie samoobrony lub w ogóle wycofać się z pewnych obszarów (na przykład nadzorowania tego, co człowiek robi w domowym zaciszu), trzeba zapytać o rodzaj niebezpieczeństw, przed którymi będziemy się bronić. Jeśli zidentyfikujemy je jako wszystko, co powoduje poczucie zagrożenia, które przecież było motorem zabiegów o posiadanie narzędzi samoobrony, wkraczamy na bardzo niebezpieczny grunt całkowitej uznaniowości.

Któż zagwarantuje, że zachowanie uznawane przez jednego za zupełnie niewinne nie wzbudzi u drugiego zgrozy tak poważnej, by sięgnął po broń? Że pomyłka nie poskutkuje postrzałem? Sytuacja jest jeszcze bardziej niebezpieczna, gdy w grę wchodzi obrona innych. Trudno bowiem zmierzyć, czy czują się już wystarczająco zagrożeni, by ich obrońca zaczął strzelać. Strach rzadko bywa dobrym doradcą.

Być może lepiej zatem, by broni używać tylko, gdy jest się opanowanym, do samodzielnej dystrybucji sprawiedliwości. Tu znów nie można wykluczyć ryzyka pomyłki. Wręczając śmiercionośne narzędzie prywatnemu egzekutorowi uchylamy prawo do obrony, które przysługuje oskarżonemu. Chyba, że i jemu powierzy się analogiczny argument, licząc na to, że udowodni swoją niewinność mordując oskarżyciela. W dodatku, jeżeli chęć posiadania broni i samodzielnej obrony jest skutkiem braku zaufania do instytucji społecznych, łatwo zauważyć, że prawo do takich właśnie instytucji się zalicza.

Grubość włosa dzieli więc samoobronę od prywatyzacji sprawiedliwości i stanowienia własnych reguł, które – w imię bezpieczeństwa swojego i innych – posiadacz broni może narzucić otoczeniu. Również swoim bliskim, skoro już rozumowanie zakłada podział ludzkości na obrońców, posiadających prawo do broni, oraz bronionych, którzy sami obronić się nie mogą. Muszą zatem polegać na sile swojego protektora: budujemy społeczeństwo feudalne.

Musi zatem istnieć jakaś siła, która utemperuje zapęd samozwańczego prawodawcy: musi być człowiekiem dobrym. A to oznacza konieczność moralności, w której samoobrona z użyciem broni palnej jest czynem godnym pochwały, oraz system udzielającemu prawa do posiadania broni wyłącznie osobom spełniającym moralne kryteria.

Pierwsza kwestia wydaje się dość intuicyjna: obrona własnego lub cudzego życia koszem zdrowia i życia agresywnej jest czynem godnym pochwały. W kulturze współczesnego Zachodu to jednak sytuacja ekstremalna, która zdarza się niezmiernie rzadko. Zasada świętości życia, która sankcjonuje samoobronę, jednocześnie poddaje ją w wątpliwość, takie samo prawo do życia przysługuje bowiem napastnikowi.

W dodatku, jeżeli do posiadania środków samoobrony pcha brak zaufania do aparatu państwa, nie można mieć pewności, że ten sam aparat uniemożliwi zakup uzbrojenia osobom o bardziej giętkim kręgosłupie moralnym. Tym, którym nie powinno się ufać, bo mogą zacząć egzekwować swoją prywatną sprawiedliwość. Ułatwiając dostęp do broni nie zwiększamy zatem bezpieczeństwa. Wzrasta raczej szansa na to, że trafi w ręce osób niepożądanych, które stanowić będą zagrożenie większe niż dotychczas.

Logika samoobrony wydaje się zatem paradoksalna. Gdy nasycenie społeczeństwa bronią palną się zwiększa, wzrasta prawdopodobieństwo, że zdobędą ją niegodziwi, a zatem powiększa się poczucie zagrożenia, pchające do dalszego zbrojenia się. I nawet jeżeli założyć, że przestępczość faktycznie przy okazji spadnie – bo i bandyci lękać się zaczną o swoje życie – nie będzie to wcale wynikiem zwiększonego poczucia bezpieczeństwa. Będzie skutkiem strachu.


Broń i Amunicja - 05-06/2014
Drukuj Góra
www.altair.com.pl

© Wszelkie prawa zastrzeżone, 2007-2024 Altair Agencja Lotnicza Sp. z o. o.