Altair


Autoryzacja


Resetuj hasło
Autor: Wojciech Łuczak, Wojtek Matusiak

Środkowy Atlantyk w grudniu jest wyjątkowo okrutny dla zapuszczających się nań ludzi. Piloci lotnictwa morskiego, operujący na tym akwenie w grudniu 1943, musieli ryzykować jeszcze bardziej niż marynarze. Każda drobna awaria, każdy błąd nawigacji, nie mówiąc o celowej akcji przeciwnika, skazywał ich na wodowanie i niechybną śmierć w lodowatym oceanie. A jednak obie walczące strony zaciekle polowały na siebie i w takich warunkach. Niemcy wysyłali czterosilnikowe Condory Fw 200 o zasięgu prawie 4000 km. Często uzbrojone w parę kierowanych bomb Hs 293A. Brytyjczycy, broniąc konwojów, usiłowali je przechwytywać za pomocą myśliwców startujących z lotniskowców eskortowych...


Lotniskowiec eskortowy HMS Fencer (Szermierz), dawny USS Croatian, sfotografowany w marcu 1943. Sylwetki ludzi pozwalają ocenić jak trudne było dla pilotów Seafire'ów podejście do lądowania na 140-metrowym pokładzie lotniczym w ciężkich, atlantyckich warunkach... / Zdjęcie: Nav Source

Myśliwce 842. Dywizjonu Fleet Air Arm - lotnictwa brytyjskiej marynarki wojennej - Royal Navy: 6 Seafire'ów IB i 4 Martlety IV, zaokrętowane na lotniskowcu eskortowym HMS Fencer od 27 listopada 1943 były w ciągłej gotowości bojowej do odparcia ataków Condorów na powierzone pieczy ich okrętu konwoje, przemierzające wzburzony Atlantyk między Nowym i Starym Światem. Ponieważ amerykańskie Martlety miały większy zasięg, zaś zmarynizowane Spity V, czyli Seafire'y IB były szybsze, zwrotniejsze, z lepszym wznoszeniem, tak podzielono służbę, że te pierwsze wykorzystywano do stałych patroli powietrznych na małym pułapie, te drugie zaś czekały w gotowości na pokładzie na sygnał do błyskawicznego startu. Taka taktyka zdała egzamin. 1 grudnia 1943 para Martletów (czyli odpowiedników amerykańskich Wildcatów F4F-4B) wspólnie zestrzeliła pierwszego Condora, zaliczonego zespołowi lotniczemu Fencera.

KIM BYŁ ANDREW SACHNOVSKY?

Po dziesięciu dniach marna pogoda popsuła się jeszcze bardziej. Pułap ołowianych chmur nie przekraczał 200 metrów. Pokład co jakiś czas siekły krople ostrego deszczu, który na szczęście nie zamarzał. W dzienniku pokładowym Fencera zanotowano, że widoczność zmieniała się od 500 do... 50 jardów. Jednak i w tych warunkach 10 grudnia wczesnym rankiem zdecydowano się wysłać w powietrze dyżurującego na pokładzie startowym Seafire'a IB PA100, opatrzonego czerwonym kodem dywizjonowym 7D. Mało kto wierzył, że pilotowi uda się w tych okolicznościach dopaść Condora, na którego go naprowadzano. Na dodatek, kiedy stało się jasne, że tuż po pierwszych komendach stracono z nim łączność radiową, mało kto gotów był postawić na to, że lotnik trafi z powrotem na pokład.

Okazało się, że 23-letni podporucznik-pilot rezerwy Royal Navy dorwał umykającego Condora mimo ciszy w eterze (potem wyszło na jaw, że w tym i w wielu innych przypadkach za awarie stacji odpowiada nie zabezpieczony przed wilgocią przedział radiowy pierwszych Seafire'ów IB). Zbliżył się do niego na odległość około 800 jardów. Zdołał nawet oddać dwie krótkie serie z działek i kaemów, nim intruza skryły chmury i ściana mżawki. Nie jest wykluczone, że bombowiec Luftwaffe został uszkodzony. Tak, czy inaczej jego atak na statki konwoju został udaremniony.

Jakież było zdziwienie załogi lotniskowca, kiedy pilot PA100 samodzielnie, bez niczyjej pomocy odnalazł swój okręt i wylądował na nim perfekcyjnie bez asysty oficera startowego. Zostało to skrupulatnie zapisane w annałach Fleet Air Arm jako wydarzenie bez precedensu, jako wyczyn najwyższej próby, mimo tego, że misja nie zakończyła się potwierdzonym zestrzeleniem. Pilotem Seafire'a IB był, według oryginalnej pisowni raportów Royal Navy, Andrew Sachnovsky.

Czyżbyśmy odkryli pierwszego Polaka w lotnictwie morskim Królewskiej Marynarki?

Historycy polskiego lotnictwa są tu wyjątkowo zgodni. Polacy służyli w różnych jednostkach Royal Air Force. Polacy oblatywali i dostarczali do wskazanych miejsc morskie samoloty brytyjskie, jednak niemal na pewno nie latali bojowo we Fleet Air Arm. Dokumenty i nazwisko nie pozostawiły wszakże zbyt wielu wątpliwości. Coś się w tym musiało kryć. Kim więc był tak wyśmienity pilot, obdarzony ptasim morskim instynktem? Kim był podporucznik Sachnowski?

CZESKI EPIZOD MORSKI

Może Czechem? Wymiana poglądów z autorytetem - znakomitym historykiem Jirzim Rajlichem dodała sprawie niewątpliwej pikanterii. Jirzi zdecydowanie stwierdził, że żaden z czeskich pilotów nie latał we Fleet Air Arm. Po wojnie, przed przejęciem władzy przez komunistów (luty 1948), wyszła jednak w Pradze książka o przygodach Czecha pilotującego Seafire'a na Pacyfiku w 1945. Jirzi długo wierzył, że może być w tym ziarno prawdy. Ale wszystko okazało się jedynie fikcją literacką. Na tym nie koniec. Morski myśliwski epizod czeski ma swoje inne fascynujące oblicze. W 1941 Anglicy szukali ochotników, doświadczonych pilotów Hurricane'ów, do niemal straceńczych lotów w kabinach myśliwców jednej misji - Sea Hurricane IA - Catafighterów lub Hurricatów, wystrzeliwanych z rakietowych katapult, montowanych na pokładach frachtowców osłaniających konwoje. Lotnik po starcie z CAM-shipa (Catapult Armed Merchantman lub Catapult Aircraft Merchantman) i ewentualnym przechwyceniu/przepłoszeniu zmory Atlantyku, czyli Fw 200 Condora, miał albo dotrzeć do stałego lądu, albo wyskoczyć lub wodować w pobliżu konwoju. I mieć nadzieję, że zostanie podjęty z wody nim zamarznie...


Skrzydlata Polska - 05/2010
Drukuj Góra
www.altair.com.pl

© Wszelkie prawa zastrzeżone, 2007-2024 Altair Agencja Lotnicza Sp. z o. o.