Altair


Autoryzacja


Resetuj hasło

Retoryczne pytania (do) ministra

Strategia i polityka, 13 sierpnia 2009

Przedstawiciele MON przedstawili szczegóły starcia, podczas którego poległ kpt. Daniel Ambroziński. Szef resortu zadał przy tym pytania o skuteczność działania, m.in. sił wsparcia. Tyle, że były to pytania retoryczne.

Załadunek trumny z ciałem kpt. Daniela Ambrozińskiego na pokład śmigłowca Mi-17, w bazie w Ghazni / Zdjęcie: PKW Afganistan

25 policjantów, 25 afgańskich i 12 polskich żołnierzy otrzymało zadanie znalezienia domniemanego składu amunicji. Maszerowali w trzech grupach górską doliną, wzdłuż lokalnej drogi. Na czele szli policjanci, później żołnierze afgańscy, a na końcu polscy.

Ok. 7:30 czasu miejscowego, w rejonie miejscowości Usmankhel, siły te zostały ostrzelane przez partyzantów, których liczebność szacowano na 50-100 bojowników, dysponujących bronią strzelecką (nie potwierdzono pierwszych informacji o dysponowaniu przez nich bronią zespołową piechoty).

Afgańscy policjanci i żołnierze odpowiedzieli ogniem. Polacy, podzieli na dwie grupy, posunęli się ok. 200 m do przodu i wsparli ogniem sojuszników. Prawdopodobnie w tym czasie wezwali wsparcie lotnicze. Niestety, okrążyła ich i ostrzelała inna grupa partyzantów. Dowódca patrolu zdecydował o wycofaniu się do dwóch budynków, oddalonych od siebie o ok. 30 m.

O 8:20 pojawiły się amerykańskie samoloty, najpierw F-15, potem F-16 (z relacji szefa sztabu generalnego, gen. Franciszka Gągora nie wynika, czy były to pojedyncze maszyny, czy pary samolotów). Ze względu na brak szczegółowych danych z ziemi, samoloty zrzuciły tylko jedną, niecelną bombę. Przedstawiciele MON twierdzą przy tym, że przedtem straciliśmy środki łączności.

Mimo tego o 8:30 Polacy wysłali prośbę o przybycie śmigłowca medycznego, zaraz po tym, jak śmiertelny postrzał otrzymał kpt. Ambroziński. Próby reanimacji nie dały rezultatu. Jego ciało zostało ukryte w niewielkim wgłębieniu.

Po zranieniu kolejnych trzech polskich żołnierzy, dowódca patrolu zdecydował się wycofać. Oba budynki zostały opuszczone. O 9:45 ranni zostali podjęciu przez śmigłowiec medyczny Black Hawk i przewiezieni do bazy w Ghazni. Wsparcie zapewniał drugi ze śmigłowców tego typu.

Po tym wydarzeniu na miejsce przybyło 20 polskich żołnierzy grupy szybkiego reagowania, przetransportowanych na pokładach dwóch Mi-17-1V (pierwsze doniesienia mówiły o jednym Mi-17 i jednym Mi-24). Zostały one ostrzelane w trakcie drogi powrotnej. W jednej z maszyn naliczono po powrocie 20 przestrzelin.

Ok. 11:30 nad terenem starcia pojawiły się śmigłowce AH-64 Apache. Załogi nie mogły jednak znaleźć celu. Dopiero, gdy zostały ostrzelane z RPG-7, odpowiedziały ogniem.

O 12:45 wszyscy polscy żołnierze znaleźli się z powrotem w bazie. Według przedstawicieli MON, dowódca patrolu wraz z 4 żołnierzami, mimo ostrzału, próbował przed odlotem odzyskać ciało kpt. Ambrozińskiego. Zostało ono jednak wcześniej zabrane przez rebeliantów.

Odnaleziono je dopiero po kilkunastu godzinach, w trzeciej z lokalizacji wskazanych przez wywiad (informacji udzieliła miejscowa ludność). W akcji wzięły udział amerykańskie i afgańskie siły specjalne, transportowane przez 7 śmigłowców.

Minister Klich na konferencji prasowej sformułował 4 pytania. Czy właściwie wykorzystano dane z analiz wywiadowczych i sprzętu rozpoznawczego (nad rejonem starcia działał podobno przez cały czas bsl Predator); czy odpowiednio funkcjonowało naprowadzanie lotnictwa wspierającego; czy system wsparcia polskich sił szybkiego reagowania był zorganizowany właściwie, oraz czemu amerykańskie siły szybkiego reagowania również przybyły za późno.

Niestety, pytania te są czysto retoryczne. W żadnym z tych przypadków nie można mówić o sukcesie. Fakty są bowiem następujące: niewielki oddział, działający w niesprzyjającym terenie, bez rozpoznania i ciężkiego uzbrojenia oraz specjalnego wyposażenia, wpadł w zasadzkę i został zmuszony do wycofania się, ponosząc dotkliwe straty, a realne wsparcie z powietrza (pododdziały alarmowe, śmigłowce uderzeniowe) przybyło dopiero po kilku godzinach.

Przy tej okazji wyszło również na jaw, że z posiadanych w Afganistanie 9 polskich śmigłowców, tylko 5 było sprawnych. Niestety, część z nich była rano wykorzystywana do ochrony konwoju polskiego dowódcy oraz lokalnego, afgańskiego polityka. Zadziwiająco brzmiały przy tym wyjaśnienia, że nie wykorzystano Mi-24, bo są na tyle paliwożerne, że nie mogą dotrzeć do wszystkich rejonów działania polskiego kontyngentu. A przecież Usmankhel dzieli od Ghazni jedynie 120 km, zaś promień działania Mi-24 to ok. 300 km. Nie ustosunkowano się w ogóle do braku na miejscu własnych bezzałogowców oraz przyczyn takiego stanu rzeczy.

Równie nieprzekonująco brzmiały zapewnienia o dobrej współpracy z sojusznikami. Nie ma żadnej informacji o pozytywnych skutkach działania bsl Predator. Nie ma również wytłumaczenia dla faktu, że amerykańskie śmigłowce uderzeniowe pojawiły się dopiero po 4 godzinach walki. Wypowiedzi o długotrwałych procedurach zakrawają na kpinę. Tak długie oczekiwanie na wsparcie, oznacza w istocie jego brak. To z kolei dodatkowo obnaża słabość sił polskiej grupy lotniczej.

Informacja przedstawicieli MON pominęła niemal całkowicie sytuację strony afgańskiej. Z wcześniejszych doniesień wiadomo jednak, że zginęło 8 afgańskich policjantów i żołnierzy. Można jedynie przypuszczać, że rannych zostało kilka razy więcej osób. Oznaczałby to, że straty afgańskich pododdziałów sił bezpieczeństwa były jeszcze bardziej dotkliwe i przekraczały zdecydowanie ponad połowę stanu. Dopiero to oddaje w pełni skalę i tragiczne skutki zasadzki, a przez to obnażają słabość wsparcia. Polscy żołnierze mieli to szczęście, że znajdowali się na końcu szyku.

Wydarzenie stawia również pod znakiem zapytania propozycję MON, wysłania do Afganistanu kolejnych 200 żołnierzy. Tymczasem nadal nie ma zapowiedzi przerzutu do tego kraju kolejnych śmigłowców czy szybkiego pozyskania sprawnych bsl. Bez nich, prowadzone obecnie aktywnie działania w terenach trudnodostępnych, będą loterią - starciami piechurów, wyposażonych w broń strzelecką, według standardów z czasów II w. św. Nawet osobiste zalety polskich żołnierzy okazują się w takiej sytuacji niewystarczające.

Trzeba także pamiętać, że ci sami politycy koalicji, którzy obecnie mówią publicznie o słabościach polskiego kontyngentu wojskowego, zaledwie kilka miesięcy temu zgodnie zdecydowali o drakońskim zmniejszeniu wydatków wojskowych (zobacz: Cięcia made in Poland, Wyniki renegocjacji umów wojskowych). Kupują też do niczego niepotrzebny sprzęt (MON nadal chce przepłacać za Bryzy), rezygnują z udziału Polski w systemach rozpoznania (Nieprimaaprilisowe pożegnanie z AGS) i transferują niewielkie pozostałe pieniądze za granicę (Karmienie nowotworu). I to ich, w tym przede wszystkim ministra Klicha, trzeba w pierwszej kolejności rozliczyć.


Powiązane wiadomości


Drukuj Góra
www.altair.com.pl

© Wszelkie prawa zastrzeżone, 2007-2024 Altair Agencja Lotnicza Sp. z o. o.