Somalijscy piraci przetrzymują ponad 20 statków i ok. 500 marynarzy. Przestępcy są coraz lepiej wyekwipowani i działają nawet 1300 km od własnego wybrzeża. I to mimo działań kilkunastu okrętów wojennych.
Pierwsze przypadki porwania statków przez somalijskich piratów miały miejsce w 1991. Z początku były one sporadyczne i zajmowała się nimi niewielka, maksymalnie 100-osobowa grupa przestępców (zobacz: Plaga piratów w Somalii). Dzisiaj jest ich kilkanaście razy więcej. Uzyskiwanie okupu stało się jednym z najbardziej intratnych zajęć w ogarniętym wojną i chaosem afrykańskim kraju. Co gorsza, piraci stają się coraz bardziej skuteczni.
W pierwszym okresie działań, uzyskiwali oni średnio ok. 10 tys. USD okupu, atakując stosunkowo małe jednostki. Obecnie porywają się na największe statki i uzyskują coraz większe okupy. W 2008 przejęli frachtowiec MV Faina, z transportem ukraińskiej broni dla Kenii. Po kilku miesiącach zainkasowali 3,2 mln USD (zobacz: Nieustraszimyj znowu eskortuje).
W ciągu ostatnich miesięcy kwoty te jeszcze wzrosły. Według nieoficjalnych, ale prawdopodobnych informacji, piraci wzbogacili się o 9,5 mln USD za uwolnienie chińskiego zbiornikowca Golden Blessing i 7 mln USD za połududniowokoreański tankowiec Samho Dream. Porwani są coraz dłużej w niewoli. Średni czas od ataku do uwolnienia w 2009 wynosił 55 dni, w 2010 wartość ta zwiększyła się do 100 dni.
Coraz większe środki finansowe pozwalają na poprawę wyposażenia piratów i wykorzystywanie przez nich większych jednostek. Co prawda uzbrojenie nie zmienia się - są to przede wszystkim karabinki i granatniki, które można bez trudu utopić w morzu w przypadku inspekcji - jednak wykorzystywanie kutrów z szybkimi łodziami oraz nowoczesnych systemów nawigacji i łączności, doprowadziło do zwiększenia zasięgu działań. W listopadzie ubiegłego roku Somalijczycy porwali chemikaliowiec pod panamską banderą, 1600 km od wybrzeża tego kraju.
Duński komandor Michiel Hijmans, dowódca okrętów NATO, uczestniczących w misji antypirackiej, przyznał w ubiegłym tygodniu w kenijskiej Mombasie, że stwarza to coraz większy problem dla załóg zagranicznych okrętów, które próbują chronić międzynarodową żeglugę w tym rejonie świata.
Mimo zaangażowania kilkudziesięciu jednostek krajów NATO, UE, a także m.in. Chin, Rosji i Indii, obszar patrolowania stał się zbyt rozległy dla tych sił. Co gorsza, wykorzystanie przez Somalijczyków statków-matek komplikuje zwalczanie piratów. Bardzo często na ich pokładach znajdują się już zakładnicy i próby zajęcia jednostek przeradzają się w skomplikowaną operację, zdecydowanie trudniejszą niż zwykłe zatrzymanie małej łodzi motorowej.
Społeczność międzynarodowa ma w istocie ograniczone możliwości skutecznego zwalczenia plagi somalijskich piratów. Prawo morskie zakazuje uzbrajania załóg cywilnych statków (co jest jednak nie zawsze respektowane), załogi okrętów wojennych nie mogą zaś prowadzić nieskrępowanych działań - głównie ze względów ochrony praw człowieka i w obawie o los porwanych (obecnie ponad 500 zakładników). Istnieją również problemy ze skutecznym sądzeniem piratów.
Wielu obserwatorów zwraca uwagę, że problem rozwiązałoby przyjęcie przez prozachodni rząd Somalii i siły pokojowe, pełnej kontroli nad wybrzeżem. Jest to jednak obecnie całkowicie niemożliwe.