Altair


Autoryzacja


Resetuj hasło
Autor: Tomasz Z. Majkowski

W perspektywie bajronicznej, kula pistoletowa ma same zalety. Gdy trzeba wyprawić się na tamten świat, okazując wzgardliwą pogardę dla potocznej rzeczywistości i własnego życia, pistolet zapewnia środek skuteczny i elegancki.

Szybszy niż podcięcie żył, nie daje romantykowi czasu, by się rozmyślił i ośmieszył nieudana próbą. W przeciwieństwie do pętli, nie budzi nieprzyjemnych, judaszowych skojarzeń - co więcej, będąc bronią lokuje delikwenta w okolicach sławnych rzymskich desperatów w rodzaju Brutusa. Nie psuje wizerunku, jak skok z wysokości, ani nie plami ubrania - czym grozi wywołująca nieuchronne torsje trucizna. Nic dziwnego, że gdy elegancki dandys nie może dłużej znieść udręk niespełnionej miłości, braku literackich sukcesów lub ogólnego weltschmerzu, zaciska blady palec na spuście i gustownie rozstaje się z okrutnym światem.

Opcja werteryczna posiada jednak mankament jednorazowości: skoro nie można strzelać sobie w łeb raz w tygodniu, jak bezustannie igrać ze śmiercią i okazywać pogardę dla życia, a potem cieszyć się z podziwu równie romantycznych kolegów? Rozwiązanie tego dylematu znów oferuje usłużny pistolet, z którego można przecież strzelać się z kimś. A przy okazji poczuć na plecach oddech śmierci, zażyć emocjonalnego dramatu i niekoniecznie oddać życie.

Najlepiej zorganizować coś w rodzaju greckiej tragedii. Niech romantyk pozna innego dandysa i szczerze, bo bratersku pokocha. Potem obydwaj niech jękną pod nieopanowanym uczuciem do tej samej kobiety. Albo jeden upokorzy drugiego, ugodzi publicznie ostrzem szyderstwa, od którego blade, suchotnicze policzki pokryć musi rumieniec słusznego gniewu. Przyjaźń musi wówczas ustąpić słusznej furii, której rezultatem jest rzucenie wyzwania. Zaczyna się gorączkowe poszukiwanie sekundantów - spór przyjaciół dzieli zatem również grupę ich znajomych. Przy odrobinie szczęścia, opowiedzenie się po stronie jednego ze zwaśnionych, którzy niedawno nazywali się braćmi, sprowokować może kolejne wyzwania i kolejne pojedynki, zapewniając uciechę całemu towarzystwu.

Sekundanci wybrani! Teraz, ze śmiertelnie poważnymi minami, odwiedzą się i omówią szczegóły starcia, o których przecież sami zwaśnieni nie pomówią. Bo skoro uraza jest tak poważna, że zamierzają odstrzelić sobie głowy, nie mogą pogawędzić, gdzie i o której rzecz ma się odbyć! Trzeba ustalić kolejne warunki: czy pojedynek trwać ma do śmierci, zranienia, czy też objąć określoną liczbę wystrzałów (zazwyczaj - jeden). Określa się też metę, czyli odległość, w której znajdować się będą strzelcy. Czasem, gdy idzie o życie, ta może być ruchoma: po każdej palbie zwaśnieni postąpią krok do przodu, aż wreszcie któryś wyprawi przeciwnika na tamten świat.

Pistolety, z których będzie się strzelać, muszą być nowe, a przynajmniej nieznane żadnemu z walczących. W grę wchodzi wyłącznie czarny proch, zamek skałkowy i gładka lufa. W miarę możliwości, powinny być identyczne: szczęśliwie, wychodząc naprzeciw pojedynkowej manii, usłużni producenci oręża oferują zgrabne skrzyneczki z pełnym kompletem narzędzi, niezbędnych do przeprowadzenia sprawy honorowej. Przy odrobinie szczęścia, w wyściełanych atłasem przegródkach znajdzie się nawet papeteria do spisania ostatnich słów. Obowiązek zapewnienia broni spoczywa na barkach sekundanta strony, która została wyzwana.

Obowiązuje śmiertelna powaga i żałobne przeczucia. Najlepiej, by w noc poprzedzającą starcie romantyk długo miotał się w pościeli, a nocą śnił o własnej śmierci. Zjedzenie śniadania w ogóle nie wchodzi w grę - alkohol jest natomiast całkowicie na miejscu. Gdy zachowa się grobowy nastrój i uda, że urojoną obrazę zmazać można wyłącznie krwią, zyska się miejsce w panteonie wielkich strzelców, obok Eugeniusza Oniegina, który jedną kulą rozwiązał na zawsze swoją przyjaźń z niejakim Leńskim. Niedopuszczalna jest natomiast wesołkowatość, okazywanie pogardy śmierci - gdy przeciwnik zorientuje się, nie daj Bóg, że nie zależy ci na życiu, gotów zrezygnować ze strzału i popsuć wszystkim zabawę, jak hrabia Silvio z puszkinowskiego Wystrzału. Przeciwnika dobrać należy starannie, bo gdy przerasta nas rangą, może odrzucić wyzwanie. A jeżeli do niej nie dorasta, zamiast walczyć z byle kim, lepiej wysłać na ubitą ziemię podwładnego. Jeżeli mamy szczęście strzelać się w Rosji, owej ziemi obiecanej wszystkich pojedynkowiczów, mamy pod ręką stosowną pomoc - opracowaną specjalnie na nasze potrzeby tabele rang wojskowych, szlacheckich i urzędniczych. Znacznie upraszcza ona sprawę - jeden rzut oka pozwala ustalić, czy podpułkownik jegrów może stanąć do pojedynku z asesorem kolegialnym, czy powinien wyręczyć się adiutantem.

Cały teatrzyk rozegra się o świcie, w ustronnym miejscu, najlepiej na łonie natury - nic nie koi przecież nerwów romantyka tak, jak piękno przyrody. Warto, by w pobliżu wesoło szemrał strumień, który zagłuszy krępującą ciszę. Na miejsce przybędą strzelcy, sekundanci i lekarz, świeżo wyrwany z pościeli. Przywitają się chłodno, walczący zrzucą obszerne peleryny i zdejmą cylindry - zostaną w śnieżnobiałych koszulach i wzorzystych kamizelach. Wybiorą broń, staną plecami do siebie i odmierzą ustaloną liczbę kroków. Gdy staną na mecie, sekundanci po raz ostatni wezwą ich do zaniechania walki i przebaczenia. To oczywiście nie wchodzi w grę, pod groźbą utraty twarzy i śmichów-chichów odważniejszych kolegów. Pierwszy strzela wyzwany, potem wyzywający - o ile zdoła. W bladym świetle świtu białą koszulę plami gustownie czerwona krew. Konający zaczyna żegnać się ze światem, zwycięzca wkłada pelerynę i oddala się sztywnym krokiem, by pić wódkę do białego rana. Wymogom bajroniczno-puszkinowskiego fasonu musi stać się zadość.

Jeżeli pokonany ma szczęście, będzie konał długo i wytwornie. Sekundanci zdążą odstawić do go domu, lekarz oświadczy, że nic nie może zrobić. U wezgłowia zgromadzą się przyjaciele, bladzi i śmiertelnie poważni, oraz solidarnie zapłakane dawne kochanki i potencjalne ukochane. Być może dandys zdąży jeszcze napisać wiersz, albo w geście buntu wobec kruchości życia nakaże spalić, jeśli nie wszystkie swoje rękopisy, to przynajmniej najlepsze. Wreszcie, umrze szczęśliwy, mając pewność, że jego ostatni występ będzie tematem rozmów modnego towarzystwa przez cały sezon. Gdy ma pecha, dostanie kulę w łeb i zemrze na miejscu, z wyrazem rozczarowania na bladym obliczu. Albo, co gorsza, kula w prawym ramieniu nie zabije go wprawdzie, ale na resztę dni pozbawi władzy w ręce, którą naciska się spust.

Należy jednak zachować ostrożność! Stając do pojedynku nigdy nie można mieć pewności, czy przeciwnik nie jest aby podstawionym agentem carskim, którego zadaniem jest zamknięcie ust niewygodnemu poecie pod płaszczykiem sprawy honorowej. Śmierć w starciu z kimś takim nie daje żadnej satysfakcji. Może też okazać się, że człowiek w dobrej wierze brany za romantyka jest w gruncie rzeczy pozytywistą o czerwonych dłoniach, który odstrzeli kurek naszego pistoletu tak, by rykoszet wybił nam przedni ząb, oświadczy że krew się polała i wróci kupczyć w swoim sklepie. Że też takich ziemia nosi!

Broń i Amunicja - 02/2010
Drukuj Góra
www.altair.com.pl

© Wszelkie prawa zastrzeżone, 2007-2024 Altair Agencja Lotnicza Sp. z o. o.