Altair


Autoryzacja


Resetuj hasło
Autor: Tomasz Z. Majkowski

Państwo rzuca posiadaczom broni kłody pod nogi, wikła procedury i pozostaje ślepe na racjonalną argumentację, której żelazne elementy stanowią statystyki brutalnych zbrodni z użyciem broni i anegdota o nożu kuchennym jako najpowszechniejszym narzędziu mordu. Fraza nieomal przysłowiowa – nie broń zabija, lecz ludzie – rzadko trafia w przychylne ucho. W efekcie broń palną otacza nimb grozy, a jej legalni posiadacze, poczciwi myśliwi, kolekcjonerzy i pasjonaci, stają w cieniu podejrzenia, gdy wyrostki rabujące kantory z nielegalnym uzbrojeniem pozostają bezkarni. Wypada zatem zastanowić się: dlaczego?

Odpowiedź niemal odruchowa brzmi: miłośników militariów otaczają idioci, który wbrew rozumowi fetyszyzują broń i to właśnie oni reprezentowani są w organach państwowych. Taki argument świadczy jednak o przeświadczeniu pokrzywdzonych, iż są oświeconą elitą – a więc jest nie tylko krzywdzący, ale prawdopodobnie mylny. W dodatku sprzeczny z faktami: przecież podstawowym pragmatycznym zastosowaniem broni jest zabijać! Dopiero w drugiej kolejności stanowi ona przedmiot kolekcjonerskiej pasji i bezinteresownego afektu. Stąd każdy, kto chce ją posiadać staje w cieniu podejrzenia. Po cóż bowiem zwyczajnemu człowiekowi narzędzie przemocy, bez którego znakomicie może się obyć? W przeciwieństwie do innych śmiercionośnych przedmiotów codziennego użytku, jak samochód, nóż i kuchenka gazowa – które, gdy potraktować rzecz chłodno, większe zbierają żniwo, niż broń palna – niezbędnych człowiekowi i projektowanych, by się przemieszczać i sporządzać posiłki.

Oczywiście, prócz funkcji pragmatycznej broń ma jeszcze jedno, istotniejsze może zastosowanie – symboliczne, o którego istnieniu przekonywałem w poprzednim numerze. Wyznacza ona status posiadacza i miejsce w narracji heroicznej. I to podwójne rozumienie pozwala zwrócić uwagę, że lęk przed bronią nie ogranicza się wyłącznie do obawy nieuzbrojonego o własne życie. Jest też strachem przed symboliczną przewagą posiadacza uzbrojenia, który prawdopodobnie jest bardziej bohaterski lub nikczemniejszy, a na pewno jest znaczniejszą figurą.

Świat przednowoczesny rozumiał tę relację doskonale, wiążąc licencję na posiadanie rozmaitych typów broni ze statusem społecznym. Stąd szlachecki przywilej posługiwania się mieczem – czy w warunkach polskich szablą – rozciągnięty współcześnie na oficerów, znaczniejszych przecież, niż ich podkomendni. Albo pamiętna scena z Siedmiu samurajów, w której najęci za miskę ryżu szlachetni – choć biedni – wojownicy ze zdumieniem odkrywają w wiosce skład uzbrojenia i nie szczędzą chłopom gorzkich słów potępienia. Fakt, że reguła ta nie rozciąga się na każdy możliwy rodzaj broni i istnieje oręż przyboczny szczególnie mocno kojarzony z elitą i dla elity zastrzeżony dodatkowo podkreśla symboliczną wartość całego konceptu. Nie idzie przecież o to, że plebejuszowi w ogóle nie wolno posiadać broni, nie może tylko obnosić się z tą szczególną, szlachecką.

Kiedy jednak znikają wyraźne klasy społeczne i do władzy dochodzi nowoczesne społeczeństwo równości, naturalny sposób dystrybucji uzbrojenia w rękach prywatnych musi ulec przeobrażeniu. Skoro nie ma już lepszych i gorszych, pozostają tylko dwa wyjścia: umożliwić posiadanie broni wszystkim lub wszystkim go zakazać. Większość zachodnich demokracji deklaratywnie wybiera wariant pierwszy, w praktyce jednak skłania się w stronę drugiego. Pokątnie wiąże prawo posiadania broni z zawodem – mogą się nią posługiwać stróże prawa czy myśliwi – i utrudnia powstanie uzbrojonej elity. Nie czyni tak z obawy przed zagrożeniem dla porządku politycznego, który taka elita mogłaby stworzyć, ale z szacunku dla fundamentu istnienia państwa jako instytucji: bezpiecznego wychowania.

Choć koncepcje Platona i Arytotelesa są fundamentalnie sprzeczne, obydwaj myśliciele zgadzają się co do naczelnego zadania państwa, którego zadaniem jest wychowanie obywateli w cnocie. Stąd, podkreślana zwłaszcza w Polityce Stagiryty, tożsamość zadań państwa i rodziny oraz podobieństwo pomiędzy władzą polityczną i ojcowską. Od czasów najdawniejszych relacja pomiędzy obywatelem i krajem jest analogiczna do stosunków pomiędzy dzieckiem a rodzicem.

Układ ten miał znacznie naturalniejszy charakter w czasach przednowoczesnych, kiedy państwo utożsamiane było z osobą monarchy, faktycznego ojca swoich poddanych. Metafora jest szczególnie silna w monarchii chrześcijańskiej, w której ponad ziemskim ojcem-królem jest jeszcze ojciec-Bóg, udzielający cząstki swojej władzy doczesnemu reprezentantowi. Analogicznie, część mocy królewskiej udzielona zostaje uzbrojonej elicie. Jej charakter pozostaje zawsze taki sam: jak ojciec, feudał ma troszczyć się o swoich poddanych, podejmować za nich ważne decyzje – ponieważ wie lepiej – i bronić przed złem, stąd konieczność bycia uzbrojonym. W ryzach trzyma go natomiast cnota – wiedza czym jest dobro. Jeżeli nie stosuje się do jej nakazów, jego sumienie obciążone zostaje winą lub publicznie okrywa się wstydem. Ta pierwsza zasada charakterystyczna jest dla kultury Zachodu, druga regulowała życie tradycyjnych społeczeństw Azji.

Sytuacja zdecydowanie się komplikuje, kiedy z życia społecznego usunięta zostaje symboliczna figura ojca-króla i rygor cnoty. W nowoczesnym społeczeństwie demokratycznym władzę sprawuje byt abstrakcyjny – państwo, a rolę osobistej woli monarchy przejmują prawa i regulacje. Dobro, rozumiane jako szacunek dla bożych przykazań, przekształca się w prawo do życia wolnego od trosk – czyli w poczucie bezpieczeństwa obywateli.

Rodzicielska troska okazywana przez nowoczesne państwo jest w pierwszym rzędzie dbałością o to, żeby obywatelom nic nie zagroziło. W życiu rodzinnym, ojciec i matka dbają, by ich pociecha nie wpadła pod samochód albo nie padła ofiarą pedofila, ograniczając jej swobodę wychodzenia na ulicę. Troszczą się by nie uległa skaleczeniu, chowając przed nią noże i zakazując biegania z nożyczkami. Tego rodzaju troska jest współcześnie ważniejsza, niż – dajmy na to – dbałość, by syn pomógł odeprzeć najazd Wikingów, czy modlił się każdego dnia dla zbawienia duszy.

Państwo postępuje tak samo, ograniczając obywatelom dostęp do wszystkiego, co arbitralnie uzna za niebezpieczne: narkotyków – zwykle całkowicie zakazanych, samochodów – których prowadzenie wymaga stosownych licencji, czy sportów – tym pieczołowiciej regulowanych, im bardziej opiekuńcze jest państwo (stąd istnienie karty pływackiej, dowodu na to, że amator sportów wodnych nie utonie). W tym kontekście zrozumiałe jest, że broń wymaga szczególnych regulacji: jak rodzic, który zawaha się, nim wręczy dziecku ostry nóż, państwo waha się przed udzielaniem prawa do posiadania uzbrojenia. Nadto, jak ojciec, zastrzega sobie prawo do jednostronnego wypowiedzenia umowy, gdyby dzieciak z jakiś powodów okazał się nie dość odpowiedzialny.

Zapewnianie bezpieczeństwa ma też mroczny cień: by państwo było potrzebne, obywatele muszą czuć się zagrożeni. Dlatego współczesnym demokracjom partneruje aparat strachu: przed epidemią, terrorystami, wyciekiem z reaktora czy przestępczością. Co charakterystyczne, w przypadku wszystkich takich zagrożeń przekonuje się obywateli, że tylko państwo może udzielić im pomocy: nigdy nie próbuj radzić sobie sam, zawsze wzywaj stosowne służby! Broń, jako oznaka samodzielności, której posiadanie jest dowodem na społeczną dojrzałość, staje się wrogiem państwa również w tym względzie. Rozbrojeni muszą polegać na służbach, uzbrojeni – czyli samodzielni – są w dwójnasób niebezpieczni.

Współczesne państwo musi zatem posiadać reguły przyznawania dostępu do broni swoim najdojrzalszym i najbardziej odpowiedzialnym dzieciom – to nagroda za bycie wzorowym obywatelem. Ale i korzysta z niego niechętnie. Bo jak każdy rodzic obawia się, że dziecko dorośnie i wyfrunie z gniazda.


Broń i Amunicja - 04/2012
Drukuj Góra
www.altair.com.pl

© Wszelkie prawa zastrzeżone, 2007-2024 Altair Agencja Lotnicza Sp. z o. o.