W poprzednim numerze opisywałem, jak dotarłem do planów urządzeń stosowanych w XIX wieku m.in. do wyrobu papierowych patronów. Szczególnie zafascynował mnie półautomatyczny dozownik prochu, którego konstrukcja łączy w sobie funkcjonalność i piękno urządzenia wykonanego w czasach, gdy piękno grało jeszcze istotną role w podobnych konstrukcjach. Wraz z moim nieocenionym kolegą Januszem Zarębskim postanowiliśmy wykonać jego współczesną kopię. W nadziei, że ktoś może sam spróbować tego dokonać, szerzej opiszę proces jego powstawania.
Jak już pisałem, w XIX wieku wyrabianiem patronów na swoje własne potrzeby trudnili się żołnierze różnych rodzajów broni - marynarze w wolnych chwilach na okrętach, zaś piechota czy kawaleria w swoich miejscach postoju. W razie wojny zajmowały się tym także kobiety i mężczyźni na tyłach frontu. Przy masowej produkcji ważna była jakość i szybkość wytwarzania ładunków. Powtarzalność naważek grała tu istotną rolę, ale mierzono ją pojedynczymi miarkami, co nie było szybkie i znacząco opóźniało produkcję amunicji. Zaszła potrzeba usprawnienia tego procesu, co doprowadziło do powstania półautomatycznych dozowników.
Półautomatyczne dozowniki
Pierwsze urządzenie tego typu zostało opracowane i wdrożone przez porucznika Matjukiwicza. Dozownik powstał około 1840 i przez kilka dziesiątek lat pełnił z powodzeniem swoją funkcję w różnych oddziałach carskiej armii. Około 1845 pojawiły się kolejne konstrukcje, w tym dozownik podporucznika Borisowa (szczególnie rozpowszechniony w carskiej flocie), a także różne ich modyfikacje. Jednak najstarszym znanymi mi urządzeniem jest ten konstrukcji Matjukiewicza. To zadecydowało, że postanowiliśmy wraz z Januszem wykonać jego działający model. Jednocześnie miałem nadzieję, że ta konstrukcja znakomicie uzupełni moje maleńkie muzeum oprzyrządowania strzelców z ówczesnej epoki. Zanim opiszę proces powstawania tej repliki, pozwólcie, że zwrócę się z apelem - gdyby ktoś posiadał jakieś informacje o podobnych urządzeniach, czy też innych rzeczach związanych z historią czarnoprochowców bardzo proszę o informację. Może uda mi się wytworzyć działające kopie innych urządzeń i wzbogacić kolekcję, a jednocześnie znaleźć ciekawy temat do kolejnych publikacji.
Materiały
Po obejrzeniu zdobytych obrazków poglądowych dozownika, przystąpiliśmy z Januszem do kompletowania potrzebnych nam materiałów. W pierwszej kolejności szukaliśmy mosiężnych śrub i nakrętek, bowiem do wytwarzania urządzeń mających kontakt z czarnym prochem przyjęto używać materiałów nie iskrzących, takich jak miedź, mosiądz, brąz czy drewno. Czyni się tak ze względów bezpieczeństwa, aby pojedyncza iskierka nie zmieniła prochowni w pogorzelisko. Nie muszę chyba wspominać, że otwarty ogień czy palenie w pobliżu prochu jest stanowczo zakazane. Do kompletu śrub dołączyły kawałki mosiężnych prętów, a nawet ułamany, ozdobny kluczyk, który po ucięciu i nagwintowaniu pozostałej części również znalazł swoje miejsce w konstrukcji maszynki, jako element blokujący.
Z drewnianymi elementami wiąże się ciekawa historia. Otóż potrzebowaliśmy twardego drewna - najlepiej w postaci niewielkich deseczek - łatwych do przycięcia, w kompletnie amatorskich warunkach, do potrzebnych wymiarów. Ponadto szukaliśmy klocków i beleczek do wytoczenia nogi oraz gałek. W jednym z supermarketów napotkałem paczki z sześcioma deskami do krojenia. Doskonałe ścisłe i twarde egzotyczne drewno za grosze natychmiast zasiliło nasz magazyn. W ten sposób deski do krojenia zostały elementami prochowego dozownika. Do toczenia potrzebnych elementów Janusz wynalazł starą nogę od fotela, na którym ponoć siadywał w swoim czasie sam biskup. Byliśmy gotowi. (ciąg dalszy w numerze)