Altair


Autoryzacja


Resetuj hasło
Autor: Tomasz Kawa

Podstawowym założeniem mistrzostw świata w wyścigach szybowcowych, World Sailplane Grand Prix, jest ich widowiskowość, eksponowana przez relacje telewizyjne, bieżące obrazowanie komputerowe itp. Z tego względu organizuje się je w najbardziej atrakcyjnych pod względem widokowym i gwarantujących dobre warunki dla latania szybowcowego, zakątkach świata - w wysokich górach. Stawia to szczególne wymogi przed uczestnikami mistrzostw, toteż są oni wyłaniani w cyklu zawodów eliminacyjnych. Pierwsze mistrzostwa zorganizowano w Alpach Wysokich we Francji, drugie także w Alpach, ale na uroczej wyspie południowej Nowej Zelandii. W formule takich wyścigów rozgrywano też Igrzyska Lotnicze w Turynie. Wszystkie te zawody wygrał Sebastian Kawa. Jak mogły wypaść zawody Grand Prix rozgrywane od 2 do 9 stycznia w Santiago de Chile?

Taki widok był częstym udziałem uczestników III Grand Prix w Chile. Diana 2 RP wyprzedza kolejny szybowiec. Za sterami Sebastian Kawa

Już w październiku wysłano do Chile kontenery europejskich uczestników imprezy, w tym dwa nasze, ale już po ich wyekspediowaniu pod wielkim znakiem zapytania stanął udział naszych reprezentantów. Aeroklub Polski nie miał bowiem środków na współfinansowanie tej imprezy - wyjątkowo kosztownej ze względu na lokalizację.

W składce, zorganizowanej naprędce przez środowisko pilotów szybowcowych, zebrano połowę niezbędnych środków. W połączeniu z własnymi zasobami reprezentantów pozwoliło to na wyprawienie za Andy Sebastiana Kawy i Stanisław Wujczaka jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia, aby dać im szansę na przygotowania do mistrzostw świata.

Każde miejsce na Ziemi ma swoją specyfikę, ale latanie w Andach to poważne wyzwanie. To nie tylko góry, w których Aconacagua sięga 7000 m n.p.m., ale zupełna odmienność warunków klimatycznych na granicy potężnego oceanu i gigantycznej skalnej kurtyny. Ruchy powietrza odbywają się tu według odwrotnych prawideł, odwrotna jest wędrówka słońca po nieboskłonie, zaskakują różne odmienności.

W Alpach jest sporo opadów, toteż erozja utworzyła głębokie doliny, w których można szukać ratunku w razie kłopotów. Andyjskie, potężne masywy mają inny wymiar. Pokonując skalną przełęcz, grzebień, trzeba się liczyć z tym, że nie ma za nim łączki, ani rzeki dającej szansę na przetrwanie, ale kolejna skalna pułapka. Trzeba mieć niesamowitą odporność psychiczną, ogromne doświadczenie i wiarę w przychylność losu, aby latać bez silnika nad takimi dzikim pustkowiami.

Siłą rzeczy miejscowi piloci, i ci którzy już w miarę dobrze poznali Andy, mają tu spore atuty. Najpoważniejsi konkurenci dokonali tu stosownego rekonesansu już w poprzednich latach, toteż nasi reprezentanci z respektem podejmowali wyzwania, jakie stawiały im góry oraz rywale. Aktywnie wykorzystali czas przygotowań. Niemal natychmiast po przylocie dołączyli do grona pilotów uczestniczących w Mistrzostwach Andów, bo jest to najlepszy sposób na rozpoznanie terenu - a jest co badać.

ZAPOZNANIE Z TERENEM

Najtrudniejsze są loty w kierunku najwyższych gór, jak relacjonuje to Sebastian.

Latanie zaczyna się tutaj dopiero wtedy, gdy uda się odlecieć poza dolinę. Polecieliśmy ze Staszkiem 150 km na północ, ale dalej już sześciotysięczniki, toteż nie chcieliśmy latać nad nimi bez tlenu. Po powrocie nad lotnisko, warunki pozwalały wznieść się tylko do 1500 m. Na południe od Santiago pogoda się wprawdzie poprawiała, ale jak się startuje o 14:00, bo w dolinie inwersja długo bardzo tłumi rozwój warunków, to niewiele się da polatać. Niemcy mają silniki w swych szybowcach, więc mogą pozwolić sobie na dolot do wschodnich stoków gór, na których rozwija się wcześnie termika skalna, ponad inwersją sięgającą 1500-2000 m, toteż polecieli na trasę już o 11:00. Oblecieli dzisiaj kolejne 1000 km.

Warunki są bardzo zmienne i dokucza silna turbulencja. Zwykle wieje z zachodu i południowego zachodu. Muszę znów, jak w Nowej Zelandii przyzwyczajać się do tego, że słońce świeci z północy i wędruje od prawej do lewej ręki. Odwrotne są również ruchy w atmosferze.

Gołe i strasznie połamane skalne rumowisko sfałdowanej ziemi sprawia, że kominy odrywają się w zupełnie nieoczekiwanych miejscach. Raz z zachodu, raz z północy, to znów ze wschodu góry. Dopiero wieczorem stabilizuje je bryza.

Któregoś dnia Andrea wystawił nam oficjalną trasę treningową. Zrobiliśmy sobie wspólny trening z Argentyńczykami i Chilijczykami. Startowaliśmy ze wspólnego startu, jak w GP. Było to dla nas ułatwienie, bo mogliśmy polecieć za pilotami doskonale znającymi te góry. Start lotny mieliśmy dopiero o 14:40, ale mimo to przelecieliśmy 617 km ze średnią prędkością 132 km/h. Carlos Rocca wyciągnął nas daleko na północ 250 km, do ostatniego punktu zwrotnego w bazie danych - za ogromną dziurę wśród wysokich szczytów, wielką kopalnię miedzi. U nas górnicy KGHM drążą w głębi ziemi. Tu tysiące robotników w skwarze, pyle, niedotlenieniu rozbiera od szczytu wysoki grzbiet górski. Wrażenie niesamowite, lecz nie chciałbym tu zarabiać na kawałek chleba.

Sebastian Kawa przy swojej Dianie 2 podczas przygotowań do lotu

Lot wśród takich wysokich dzikich gór stawia czasem włoski na całym ciele i wywołuje niezbyt miłe mrowienie. Sam Carlos przyznał, że był tak daleko w tych dzikich ostępach tylko kilka razy w całej karierze. Powrót był bardzo szybki.

Duże wrażenie robił bardzo długi lot na małej wysokości, wzdłuż skalnych zboczy, z prędkością przekraczającą 200 km/h. Z moim szybowcem na szczęście nic się nie działo. Chyba wymiana piórek ogonowych dobrze zrobiła Dianie.

NIESPODZIANKA

Warunki były trudne. Staszek odstał trochę od naszej grupki, więc ratując się odszedł w kierunku Pacyfiku i zaliczył pole w Salamanca. Poznał prawdziwe Chile. W okolicy żywej duszy, chłodny zachodni wiatr wchodzący w dolinę. Po dłuższym czasie wypełnionym bezradnym oczekiwaniem, pojawiła się wyniszczona trudami życia Chilijka o indiańskich rysach. Nie miała oczywiście telefonu i nie znała słowa w obcym języku, a z aparatu Staszka nie dało się dodzwonić na lotnisko, bo lokalny operator w tej dolinie nie uznawał roamingu. Wszystkie szybowce skryły się już za górami, więc nie funkcjonowało radio. Na szczęście udało mu się uzyskać połączenie z Polską. Zaskoczona żona, Regina, miała tylko kilka minut na przekazanie meldunku, aby samolot zdążył wystartować odpowiednio wcześnie przed nastaniem nocy. W sekundzie przeszła więc samoistnie naukę odreagowania stresu, a w drugiej sekundzie, pod dyktando Staszka, błyskawiczny kurs angielskiego, i tak to okrężną drogą, do jeszcze bardziej zdziwionego Nicola, dotarła wiadomość Papa Lima has landed at Salamanca i prośba o wysłanie samolotu.

Początkowo myśleli, że to głupi dowcip, ale po żywej naradzie rychło posłali holówkę. Bagatela 1 h 10' lotu samolotu w jedną stronę, a potem z powrotem. Zdążyli przed ciemnościami. Transport kołowy trwałby w tych warunkach dwa dni.

Stanisław Wujczak w kabinie ASG 29, przed startem do kolejnej konkurencji

Zdjęcia: via Tomasz Kawa


Skrzydlata Polska - 02/2010
Drukuj Góra
www.altair.com.pl

© Wszelkie prawa zastrzeżone, 2007-2024 Altair Agencja Lotnicza Sp. z o. o.