Altair


Autoryzacja


Resetuj hasło
Autor: Wojtek Matusiak

W okresie II wojny światowej wszystkie Spitfire'y należały do wojska, czyli stanowiły własność państwową. Dotyczyło to zarówno samolotów w Wielkiej Brytanii, jak i w innych krajach, które je kupiły. Nawet egzemplarze pozostawione w macierzystym zakładzie Supermarine do prób i prac rozwojowych były własnością sił zbrojnych. Również zdobyczne Spitfire'y, które trafiły w ręce wroga w stanie zdatnym do lotu, były tam czym prędzej przejmowane przez wojskowe ośrodki doświadczalne i jednostki pokazowe. Samoloty tego typu zaczęto sprzedawać w ręce prywatne dopiero wiele lat po wojnie, kiedy Spitfire figurował już na liście typów przestarzałych. Podczas wojny nie było to możliwe, po pierwsze ze względu na tajemnicę wojskową, którą objęte były wszystkie typy uzbrojenia, a po drugie dlatego, że cała produkcja była przeznaczona na potrzeby frontu. Amator posiadania Spitfire'a do swojej prywatnej dyspozycji, nie mógł w owym czasie pozyskać go w sposób legalny...

Anonimowy Spitfire IX oznaczony 3W-K - według wszelkiego  prawdopodobieństwa to właśnie Spitfire LF.IX nr MK520. Wyprodukowany w  marcu 1944, z fabryki trafił do 33. Maintenance Unit (jednostki  zaopatrzenia), skąd na przełomie kwietnia i maja 1944 został dostarczony  do Dywizjonu 302. Przydzielono go do Eskadry A, gdzie dostał oznaczenie  WX-D. Najczęściej latał nim F/Sgt Henryk Dygała. Pod koniec pierwszej  dekady czerwca samolot zabrano z dywizjonu w celu dokonania modyfikacji.  Około tygodnia później znalazł się w 341. Squadronie Wolnych Francuzów w  składzie 145. Skrzydła RAF. Stamtąd w lipcu przekazano go do  belgijskiego 350. Squadronu RAF. 9 sierpnia wszystkie Spitfire'y tej  jednostki trafiły do holenderskiego 322. Squadronu, który w zamian oddał  Belgom swoje Spitfire'y XIV. Zaledwie trzy dni później, 12 sierpnia  1944, w drodze powrotnej z lotu bojowego F/O Jan Jonker był zmuszony  wylądować w Rennes z powodu awarii samolotu, oznaczonego teraz 3W-K /  Zdjęcie: via Harry van der Meer

O pierwszym prywatnym Spitfirze usłyszałem po raz pierwszy dziesięć lat temu. W sierpniu 2000 brytyjski miesięcznik Aeroplane zamieścił fragment wspomnień brytyjskiego weterana Toma Neila, pilota myśliwskiego II wojny światowej. W tekście była m.in. mowa o Spitfirze, którego autor jakoby przywłaszczył sobie w 1944 we Francji. Wkrótce po lekturze artykułu usłyszałem od Franciszka Ksawerego Grabowskiego, znanego poszukiwacza niezwykłych lotniczych historii, że ten sam weteran opisał historię owego Spitfire'a o wiele bardziej szczegółowo 18 lat wcześniej na łamach tego samego czasopisma. Wkrótce dostałem kopię kilkustronicowego artykułu z sierpnia 1982, zatytułowanego Saga o niechcianym Spitfirze. W dużym skrócie, saga brzmiała następująco:

W sierpniu 1944 Tom Neil był w stopniu Wing Commandera (odpowiednik podpułkownika) oficerem łącznikowym RAF przy 100th Fighter Wing (100. Skrzydle Myśliwskim) 9th Air Force (9. Armii Lotniczej) USAAF. Pewnego dnia na lotnisku w Rennes, gdzie stacjonowała amerykańska jednostka, pojawił się Spitfire IX z oznaczeniem 3W-K na burcie (3W to kod holenderskiego 322 Dywizjonu). Według relacji obecnych przy tym mechaników, samolot wylądował, pilot wysiadł z niego i w prostych żołnierskich słowach wyraził swoją dezaprobatę dla jego stanu technicznego, a krótko potem zabrał go z lotniska inny samolot RAF. Wszyscy spodziewali się, że wkrótce ktoś zgłosi się po Spitfire'a, ale nic takiego się nie działo. Neilowi żal się zrobiło brytyjskiej maszyny, tkwiącej pod gołym niebem w kącie lotniska. Z pomocą mechaników, którzy już zetknęli się ze Spitfire'ami, po kilku dniach doprowadził samolot do stanu używalności. Kiedy kilka dni później 100. Skrzydło przeniosło się do Le Mans, Neil przeleciał tam bezpańskim Spitfirem, pozostawiwszy na wieży kontrolnej lotniska Rennes wiadomość, że samolot jest do odebrania w Le Mans. Ale tam też nikt się nie zgłosił. Amerykańska jednostka przeniosła się na kolejne lotnisko, a Spitfire i W/Cdr Neil razem z nią. Z upływem czasu miał coraz mniejszą ochotę oddać swojego Spitfire'a prawowitym właścicielom. W końcu zdecydował się go całkowicie sprywatyzować. W tym celu trzeba było się pozbyć oznaczeń poprzedniej jednostki. Pomocy udzielił W/Cdr Bert Hughes, stary przyjaciel Toma Neila, a ówcześnie główny oficer techniczny bazy RAF Ford w południowej Anglii. W krótkim czasie samolot pozbawiono nie tylko oznaczeń holenderskiej jednostki, ale również całego kamuflażu. Spitfire lśnił gołą blachą duralową, na której nie było nic poza przepisowymi brytyjskimi oznaczeniami państwowymi. Tom Neil używał go odtąd bez obaw, że ktoś z poprzednich użytkowników rozpozna swoją własność. Idylla skończyła się, kiedy dostał nowy przydział i musiał się pożegnać z Amerykanami. W jednostce RAF na Wyspach Brytyjskich nie byłoby łatwo wyjaśnić, co to za Spitfire bez żadnych oznaczeń, bez przypisania do konkretnej jednostki, a co gorsza bez jakichkolwiek dokumentów. Próbując znaleźć wyjście z tej sytuacji Tom Neil zwrócił się o pomoc do swojej sympatii, oficera WAAF (Pomocniczej Lotniczej Służby Kobiet), którą ówczesny przydział zaniósł do Gandawy w Belgii. Dziewczyna stanęła na wysokości zadania i znalazła chętnego - polskiego Wing Commandera, który zabrał Spitfire'a do swojej jednostki, stacjonującej na wyzwolonym kontynencie europejskim. Tyle opowieść Toma Neila opublikowana w 1982.

PRAWDA CZY FIKCJA?

Oczywiście zainteresowało mnie przede wszystkim polskie zakończenie Sagi... Fakt, że ukochana Toma Neila, która zaaranżowała przekazanie Spitfire'a tajemniczemu polskiemu Wing Commanderowi, służyła na przełomie 1944/1945 w Gandawie, dodawał wiarygodności tej historii. To właśnie na gandawskim lotnisku stacjonowało wtedy polskie I Skrzydło Myśliwskie (czyli 131 Wing w terminologii RAF). Ale skoro wszystkie Spitfire'y dywizjonów tego skrzydła nosiły przepisowy kamuflaż RAF, to taki niepomalowany samolot musiałby się rzucać w oczy. Zacząłem nagabywać weteranów Polskich Sił Powietrznych. Niestety, wszystkie odpowiedzi były negatywne. Nikt o niczym takim nie słyszał, ani niczego takiego nie widział. Niejeden z moich rozmówców sugerował, że ta historia musi być jakoś przekręcona. Może ten anonimowy cudzoziemski oficer wcale nie był Polakiem? Brytyjczycy często mylili Polaków np. z Czechami. Padły też głosy, że cała opowieść została wyssana z palca. Przecież takiej prywatyzacji Spitfire'a mógłby ewentualnie dokonać jakiś Amerykanin, Francuz, albo Polak, ale nie brytyjski oficer! Prawdziwy dżentlemen po prostu nie zrobiłby czegoś takiego, więc może Tom Neil wszystko to zmyślił, aby mieć atrakcyjną historię dla prasy? Ziarno wątpliwości zostało zasiane w mojej głowie i z czasem zacząłem się przychylać do opinii, że cała ta historia niechcianego Spitfire'a jest nieco zbyt sensacyjna, by była prawdziwa.

Kiedy akurat pogodziłem się już z myślą, że żaden polski Wing Commander nigdy nie miał goło-metalowego Spitfire'a IX, doznałem szoku. W ciągu jednego miesiąca na początku 2002 z trzech różnych źródeł dostałem zdjęcia Spitfire'a IX bez kamuflażu, z polską szachownicą lotniczą na osłonie silnika i RAF-owskim proporczykiem Wing Commandera pod kabiną! Opowieść Toma Neila błyskawicznie odzyskała wiarygodność. Nie pozostało nic innego, jak - bagatela! - zidentyfikować holenderskiego pilota, który porzucił samolot w Rennes oraz tajemniczego polskiego właściciela tego pierwszego prywatnego Spitfire'a w historii. A jako znany spitfireomaniak oczywiście chciałem też zidentyfikować numer ewidencyjny tego samolotu.

Nie wydaje mi się, żebym w tamtym czasie naprawdę wierzył, że zdołam ustalić tożsamość obu pilotów i Spitfire'a.

więcej w numerze


Skrzydlata Polska - 11/2010
Drukuj Góra
www.altair.com.pl

© Wszelkie prawa zastrzeżone, 2007-2024 Altair Agencja Lotnicza Sp. z o. o.