Co roku od kilkunastu lat spotykają się we wrześniu w internacie żarowskiej Górskiej Szkoły Szybowcowej jej miłośnicy. Większość z nich to piloci, związani z Żarem od dziesiątków lat, gdy latało się jeszcze szybowcami drewnianymi, produkowanymi w latach 40. i 50. ubiegłego wieku, startując najczęściej ze szczytu z lin gumowych, bądź z dolnego lądowiska za samolotem, rzadziej z wyciągarki.
Z rozrzewnieniem wspominam dzień 6 sierpnia 1960, gdy zostałem przyjęty przez szefa wyszkolenia instruktora Jana Husakowskiego na szkolenie szybowcowe w ramach Lotniczego Przysposobienia Wojskowego, dwa dni po uzyskaniu kategorii B na lotnisku w Aleksandrowicach, w grupie wspaniałego instruktora Jana Winczo. Po szkoleniu tam za wyciągarką na Czapli i Sroce zacząłem latać z żarowskiego szczytu z lin gumowych, by po 7 lotach z instruktorami Bocianem polecieć samodzielnie Muchą 100A. Cóż to była za radość podczas tych 8 minut, spędzonych samotnie w locie ze szczytu na dolne lądowisko!
Wracam myślami do tych chwil po ponad 51 latach, gdy w niedzielę 18 września 2011 melduję się na Żarze wraz z licznymi jego miłośnikami. Wita nas piękna pogoda, żagiel i termika, które umożliwiają wykonywanie dłuższych lotów nad żarowskim szczytem i jego okolicą. Oprócz szybowców jednomiejscowych mamy do dyspozycji Perkoza i trzy Puchacze, z których korzysta większość chętnych, nie mających już licencji. Lotami kieruje prezes jednoosobowego zarządu żarowskiej szkoły, instruktor Bogdan Drenda, wspomagany m.in. przez szefa wyszkolenia Leszka Żabickiego jako holownika oraz instruktorów Różę Sokołowską i Andrzeja Micińskiego. Warszawiak Eugeniusz Karwatka poleciał Perkozem z samym arcymistrzem, najlepszym szybownikiem świata - Sebastianem Kawą, którego po lądowaniu serdecznie wyściskał w zachwycie po wspaniałych wrażeniach doznanych podczas lotu.