Altair


Autoryzacja


Resetuj hasło
Autor: Marta Najfeld

Firma Air Tempelhof, stacjonująca na podberlińskim lotnisku Finow (EDAV), specjalizuje się głównie w usługowych lotach fotograficznych, skanerowych oraz w nieregularnym przewozie pasażerskim. Flotę stanowią cztery samoloty Aero Commander i po jednym: Beech Queenair, An-2, Cessna 172, oraz mały śmigłowiec.

</span>Marta  Najfeld za sterami Cessny 172 / Zdjęcie: via Marta Najfeld

Mimo bardzo elastycznego profilu firmy, z dość dużym zdziwieniem przyjęłam wiadomość o zamówionym locie pasażerskim na Ukrainę Cessną 172, która używana jest na co dzień do lotów widokowych nad Berlinem. Jeden z pasażerów miał być zabrany z Łodzi, a kolejny z Krakowa. Destination: UKLI (Ivano Frankivsk), około 180 km od polskiej granicy. Lotnisko, które jak się potem okazało, obsługuje codziennie dwa samoloty z Kijowa i dwa razy w tygodniu z Antalii.

ODYSEJA

Odyseja rozpoczęła się, gdy okazało się, że do wlotu na Ukrainę konieczne jest specjalne pozwolenie wydawane przez centralę w Kijowie. Oferta wielu tzw. handling agents, opiewająca między innymi załatwienie takowego, jest bardzo bogata. Cena oscyluje wokół 1000 euro (!). Po głębszej analizie problemu i spędzonych 3 dniach przy telefonie okazało się, że możliwe jest uzyskanie takiego pozwolenia również bezpłatnie. Jednak dopiero w dniu wylotu rankiem dostałam potwierdzenie o pozwoleniu i przydzielonym tzw. permission number.

PRZYGODĘ CZAS ZACZĄĆ

Po załatwieniu formalności w Krakowie, zatankowaniu Cessny pod korki i zapakowaniu dwóch pasażerów, bardzo wyraźnie rozczarowanych wielkością, wyposażeniem samolotu i brakiem cateringu, przyjęliśmy kurs na wschód. Zaplanowany punkt wlotu na Ukrainę został w ostatniej chwili zmieniony, co wydłużyło nieco lot. Po przekroczeniu granicy i nawiązaniu łączności z Lwów Info, mogliśmy wykonywać lot po prostej do naszego celu. Totalna cisza w radiu powodowała, że co chwilę kontrolowałam, czy aby staruteńka Cessna nie cierpi właśnie na jakąś awarię radia. Nic z tego - radio działało. Po niecałej godzinie dotarliśmy do celu, gdzie krótko przed lądowaniem jeden z pasażerów poinformował mnie, że zapomniał paszportu. No cóż, nic już nie zrobimy. Trzeba wylądować i martwić się potem. Gdzieś tam po cichu miałam nadzieję, że sprawę da się jakoś załatwić, paszport zostanie dowieziony za kilka godzin i tematu nie będzie.

KONTROLA I PIENIĄDZE

UKLI - duże lotnisko powojskowe, zaniedbane i zarośnięte trawą po pachy. Udało nam się jednak odnaleźć drogi kołowania i nasze miejsce postoju. Krótko po wyłączeniu silnika, w naszym kierunku zaczęła podążać dość pokaźna grupa umundurowanych ludzi. Mundury były różnokolorowe: niebieskie, zielone, białe. Grupie przewodziła dość korpulentna pani w białym fartuchu. Cechą wspólną całej ekipy były białe maski na twarzach, które to wzbudziły moje największe zdziwienie. Okazało się, że mamy zostać poddani dezynfekcji, gdyż możemy przywozić świńską grypę. Po krótkim wywiadzie i zapewnieniu, że wszyscy czujemy się wyśmienicie, z dezynfekcji zrezygnowano. Zostaliśmy pieszo przeprowadzeni do terminalu.

Fakt ten mnie bardzo ucieszył, gdyż z wcześniejszych licznych rozmów telefonicznych znane mi były oficjalne stawki handlingowe tegoż lotniska. Transport z samolotu do terminalu kosztuje według cennika 40 euro. W jedną stronę ma się rozumieć.

Nadszedł czas na kontrolę paszportową. Około dwóch godzin trwała debata na temat, co zrobić z pasażerem bez paszportu. W międzyczasie jego paszport już znajdował się w drodze transportem kołowym. W terminalu swoje usługi zaoferował mi miejscowy handling agent. Mimo że początkowo odmówiłam, z nadzieją, że sama sobie ze wszystkim poradzę, szybko zmieniłam zdanie. Sasza był jedynym, który mówił lub chciał mówić po angielsku. Był też jedynym, który mógł zorganizować paliwo do samolotu. Stawka Saszy była bardzo płynna i zatrzymała się na 100 euro za wszystkie jego usługi. Po 2 godzinach i przyjeździe jakiegoś ważnego przyjaciela moich pasażerów, zdecydowano co następuje: pasażerowie mogą opuścić terminal i udać się do miasta, natomiast kamandir, jako przedstawiciel przewoźnika, będzie odpowiadał za to wykroczenie. Kara - 1000 euro. Jak się później okazało, 1000 euro jest standardową stawką wyjściową na wszelkie usługi i kary. Oczywiście do negocjacji. Na nic się zdały tłumaczenia, że kamandir nawet nie ma prawa kontrolowania dokumentów pasażera, że pasażer przeszedł kontrolę paszportową w Krakowie, że umowa przewozowa zawiera akapit mówiący o tym, że pasażer odpowiada za posiadanie ważnych dokumentów.

Zapał urzędników malał jednak z czasem upływu ich zmiany i o 17:00 zdecydowano, że mogę opuścić terminal, udać się do hotelu i wrócić następnego dnia na dalsze negocjacje. Hotel oraz transport do niego został już załatwiony przez Saszę. Z ulgą i wyczerpana całym dniem zajęłam miejsce w jego około 20-letnim Vanie marki Mercedes, by udać się na trzykilometrową podróż do hotelu. Widoki za oknem nie były zbyt motywujące i zaczęłam się już obawiać wyglądu hotelu, do którego byłam wieziona. Jakże duże było moje zdziwienie, gdy wjechaliśmy na strzeżony teren czterogwiazdkowego hotelu, który tworzył swego rodzaju oazę. Cena za noc - bardzo przystępna jak na oferowany standard - około 50 euro. Tam poczułam się bezpiecznie.

PALIWO

Na drugi dzień rano Sasza pojawił się o umówionej godzinie pod hotelem, a w jego Vanie były trzy 25-litrowe plastikowe zbiorniki na paliwo, po które musieliśmy pojechać na stację benzynową. Liczba oktanów oferowana na standardowych stacjach waha się od 72 do 86. Sasza znał jednak specjalną stację, na której mogliśmy kupić paliwo o 98 oktanach. Na Ukrainie najpierw płaci się za paliwo i dopiero potem można zatankować. Wystawiliśmy więc nasze zbiorniki z samochodu i udaliśmy się do kasy. Troszkę zdziwił mnie mężczyzna przy innym dystrybutorze, tankujący paliwo do butelek po coca-coli. Przy kasie zdziwiłam się bardziej, gdy okazało się, że nie zostanie nam sprzedane paliwo, ponieważ mamy nieodpowiednie, bo plastikowe, zbiorniki. Po dziesięciominutowej, bardzo głośniej i agresywnej wymianie zdań, w której uczestniczył Sasza, dwie panie z kasy i ochroniarz stacji, okazało się, że możemy jednak zakupić 70 litrów paliwa 98-oktanowego. To nie był jednak koniec problemów. Pomimo że na drzwiach stacji widniały napisy Visa, Mastercard, niemożliwe było zapłacenie za paliwo kartą kredytową. Euro też nie były akceptowalne. Ruszyliśmy więc w podróż do specjalnego bankomatu, w którym mogłabym wypłacić pieniądze, używając niemieckiej karty. Czerwone światło, podwójna ciągła linia, czy też droga jednokierunkowa nie mają żadnego znaczenia. Dzięki tym praktykom dość szybko znaleźliśmy się na miejscu i powróciliśmy na stację, gdzie zakupiliśmy paliwo. Mimo zapewnień Saszy o doskonałej jakości tamtejszego paliwa, uparłam się na zakup jeszcze kilku papierowych filtrów. Okazało się to dobrym pomysłem, zważywszy na ilość czarnej mazi jaka w nich zaległa po zatankowaniu samolotu.

cd w numerze


Skrzydlata Polska - 04/2010
Drukuj Góra
www.altair.com.pl

© Wszelkie prawa zastrzeżone, 2007-2024 Altair Agencja Lotnicza Sp. z o. o.